środa, 8 października 2014

Nico Robin x Roronoa Zoro (part 2 - end)


Czarne skrzepy na jej dłoniach rozmywały się w czerwone strugi pod bieżącą wodą. Powoli czyściła swoją skórę. Wodziła palcami w górę i w dół, delikatnie, ze spokojem. Krucze włosy były spięte w niski kuc, a jej postawa pełna melancholii.

– Wspominasz? – zwrócił się do niej Sanji, nie odrywając wzroku od jej dłoni.

Robin nie drgnęła. Skinęła głową, nie odwracając wzroku od spływającej krwi. Sanji trwał z nią aż do momentu gdy jej ręce były czyste. Wtedy sięgnęła po biały ręcznik i otarła je. Rozpuściła włosy. Razem usiedli do stołu. Kucharz zdjął spodki, uwalniając z filiżanek gorący dym. Robin sięgnęła po swoją kawę.

– Wytłumaczysz mi to kiedyś? – zapytał się jej Sanji.

Kobieta roześmiała się serdecznie. Pochyliła się ku niemu. Jej oczy błyszczały zwyczajowym intensywnym kolorem.

– Tłumaczyłam ci już wielokrotnie.

Sanji skrzywił się. Nie wierzył, że Robin mówi mu całą prawdę.

– Pyszna kawa. Dziękuję ci – zmieniła temat.

Kucharz momentalnie się rozpromienił.

– To ja dziękuję tobie, że zechciałaś jej skosztować... Tymczasem... Opowiedz mi więcej, więcej o twoich podróżach.

Robin usiadła wygodniej, dolała sobie kawy. Oparła dłoń, jeszcze niedawno brudną, ociekającą krwią, o twarz. I zaczęła opowiadać o jednej ze swych wypraw, których przeżyła setki w czasie trwającej wiele lat ucieczki i tułaczki po morzach świata.

Sanji słuchał oczarowany, wpatrując się w nią, a ona z zamkniętymi oczami przywoływała wspomnienia. Jej głos był cichy, miękki jak ciemność, która ich otaczała. Ale pasował również do kilku świec, które zapalili przy stole; był spokojnym płomieniem, ciepłym światłem, które nie istniało po to by palić i niszczyć. Sanji zauważył tę sprzeczność już dawno temu – na samym początku ich nocnych spotkań. Robin doskonale rezystowała równocześnie ze światłem jak i ciemnością.

Popijali aromatyczną kawę, która była ich jedynym łącznikiem z rzeczywistością. Oni byli w świecie marzeń. Blondwłosy, ubrany na czarno mężczyzna śnił o All Blue, spełnieniu jego nadziei. Dojrzała kobieta o kruczoczarnych włosach przenosiła się w czasy, gdy jej jedynym celem była ucieczka. Jednak w tej chwili nie bolały ją wspomnienia. Karmiła się marzeniami swego towarzysza, opowiadała, by Sanji mógł je spełnić.

A dookoła trwała cisza kołyszącego się, uśpionego statku. Słony wiatr hulał w pomieszczeniach, by choć na moment złagodzić parność nocy. Przemykał przez kolejne kajuty, uderzał, gdy tylko widział otwarte okno. Przeleciał też przez pokoik, w którym siedziała dwójka Słomianych. Wydostał się przez otwarte drzwi łączące kajutę z kuchnią. I tam zakończył swój żywot – żadne następne drzwi nie były uchylone. Zanim zamienił się w zwykłe, stojące powietrze, zauważył martwe zwierzęta hodowlane leżące na blacie. Były ponacinane w losowych miejscach i leżały we wspólnej kałuży krwi.


x X x

Mała łazienka, w której obecnie brała kąpiel, znajdowała się w jej prywatnych komnatach. Zażyczyła sobie tego dodatkowego pomieszczenia, ponieważ potrzebowała miejsca do przemyśleń. Tutaj mogła rozpływać się we własnym jestestwie, które zdawało się wypełniać całą niewielką łazienkę, i z tego przywileju korzystała właśnie teraz.

Gładkie potoki wody spływały po jej piersiach, swą pieszczotliwą postacią obmywały jej ciało. Łączyły się z wodą w małej wannie, w której półleżała, a rude kosmyki wiły się pod ich wpływem. Wpatrywała się w swoje piersi, przyglądała się jak migoczą w jasnej wodzie, jak sterczą sutki, jak ładny kolor ma jej jasna skóra. Nie była odprężona. Miała nadzieję, że w wannie się zrelaksuje, że gorąca woda ukoi jej problemy... Jednak tak się nie stało. Nawet widok jej idealnego ciała, zaokrągleń, wcięć, skóry bez skazy, bez chociażby pieprzyka, nie sprawił jej zadowolenia.

Była czysta – szorowała się bardzo dokładnie przez ostatnie pół godziny, jednak ponownie sięgnęła po gąbkę i jeszcze raz zaczęła czyścić swoje ciało. Była bardzo delikatna, nie zaznała bólu czy przemocy od bardzo dawna. Zawsze obchodziła się ze swoim ciałem jakby było kruchą idealnością, której nie chciała zaburzyć. Nie znosiła mocniejszych potarć gąbką, nie robiła sobie peelingów z ostrej, morskiej soli (do czego namawiała ją Robin).

Jej ciało musiało być idealne i idealnym pozostawało. Dlatego Nami starała się unikać bezpośredniej walki. Gdy myślała o nacięciach, siniakach, obrzękach, spływającej brudnej krwi robiło jej się niedobrze. Jedyną rzeczą, która naruszała harmonię jej ciała był tatuaż. Z początku przedstawiał coś, czego nienawidziła – symbol piratów Arlonga, jednak później został przerobiony na pomarańcze i wiatraczek. Polubiła go i zaakceptowała. Mimo to, nigdy nie pozwoliłaby na jakiekolwiek dodatkowe naruszenie swojego ciała. Jakkolwiek piękne i wykwintne wzory by jej pokazano, odmówiłaby. A co dopiero jakieś proste, chaotyczne bohomazy...

Nami wzdrygnęła się, wylewając nieco wody na podłogę. Wyłączyła gorący strumień i wpatrzyła się w brązowe deski sufitu. Z powodu niewielkich rozmiarów łazienki, ilekroć brała tu kąpiel, całe pomieszczenie było zaparowane i duszne. Tak było i tym razem. Nami patrzyła na mglistą parę: jak zmieniała się, jak tworzyła niekonkretne kształty, a w tym tańcu chaosu ukazywały się malunki na ciele Nico Robin.

Właśnie to ją poruszyło. Myśl o tatuażach, o modyfikowaniu swojego ciała. Nie rozumiała idei trwałych naruszeń skóry. Do jednego tatuażu, który zdobił jej ciało zdołała przywyknąć, ale nie potrafiłaby celowo uczynić sobie takiej krzywdy.

Jej towarzyszka, ciemnowłosa archeolog – Nico Robin nie tatuowała sobie ciała. Jednak robiła coś, co z punktu widzenia Nami było jeszcze gorsze: malowała na swoim ciele długie, dynamiczne linie. Były one często przerwane w kilku miejscach, czasem przechodziły w inny kolor, łączyły się z innymi, podobnymi do nich kształtami. Najczęściej Robin malowała symetrycznie. Na jednym ramieniu kwitła chaotyczna linia, a konsekwentnie na drugiej znajdowała się taka sama.

Nami wstrząsnęła gwałtownie swymi bujnymi, rudymi włosami. Nie chciała o tym myśleć. Robin była jej koleżanką z załogi, jednak, pomimo sympatii do niej, nie potrafiła zrozumieć niektórych ekscentryczności. Zdawała sobie sprawę z jej przeszłości, ale nie potrafiła powiązać jej z tym, kim czarnowłosa archeolog się stała.

Wyciągnęła kurek i wsłuchała się w dźwięk spuszczanej wody. Wstała i dokładnie spłukała z siebie pianę. Czas było wyjść i znaleźć sobie zajęcie, które ją pochłonie.

Ubrała się, lekko umalowała i weszła na pokład. Z ulgą odetchnęła świeżym, morskim powietrzem. Wyciągnęła ręce w górę, by móc rozkoszować się przyjemnym, chłodnym wiatrem. Jej ciało zaczęło powoli stygnąć po gorącej kąpieli.

– Nie przeziębisz się, Nami-san?

Rudowłosa dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła do schodzącego po schodach Sanji'ego. Kucharz był ubrany w swój zwyczajowy czarny strój: elegancki i seksowny.

– Za to ty jesteś jak zwykle bardzo ciepło odziany, Sanji-kun – pozdrowiła go.

– Mężczyzna powinien dobrze się prezentować bez względu na porę roku.

Gestem zaprosił ją do stołu rozłożonego w wyższej części pokładu. Gdy Nami usiadła, zaproponował jej świeże winogrona i zapowiedział rychły powrót z drinkiem.

Musiało być koło południa. Cienie były prawie niewidoczne, a temperatura sięgała trzydziestu stopni. Gdyby nie morska bryza, ciężko byłoby wytrzymać w niezacienionym obszarze. Mimo to Luffy i Chopper łowili ryby, za osłonę mając jedynie kapelusze. Nami zastanawiała się, jak okryty futrem Chopper był w stanie wytrzymywać tak wysokie temperatury. Jej rozmyślania przerwał dwukolorowy drink podany przez Sanji'ego.

– Sanji-kun – zwróciła się do niego – Chopper pochodzi z wyspy o chłodnym klimacie, nie mylę się?

Kucharz potwierdził skinieniem, siadając naprzeciwko niej.

– W takim razie, niesamowita jest jego zdolność do adaptacji w nowym środowisku.

– Myślę, że ma to coś wspólnego z tym, że zjadł owoc człowieka. Człowiek jest w stanie znosić wyższe temperatury niż renifer. – usłyszeli głos dochodzący z góry.

Unieśli głowy i zobaczyli machającą do nich Robin. Sanji natychmiast zerwał się i pobiegł przygotować dla niej koktajl. Robin usiadła na wolnym miejscu koło rudowłosej sterniczki. Ta patrzyła na nią, czekając aż kontynuuje wątek.

– Dodatkowo nasz pan doktor wykorzystuje futro na swą korzyść. Nie dość, że chroni go ono przed zimnem, to jeszcze zapobiega przegrzaniu, odbijając część promieni słonecznych. Myślę, że doktor Chopper jest najbardziej odporny na temperatury z całej naszej załogi. To fascynujące, jak wiele możliwości daje jego forma.

W tym momencie wrócił Sanji z ulubionym koktajlem Robin i pomarańczami dla Nami. Ciemnowłosa archeolog przyjęła napój i wstała.

– Sprawy mnie gonią, a do kolacji zostało mało czasu. Do zobaczenia, moi mili.

Robin skinęła im i podeszła do pochłoniętych rybami i krzykami Luffiego i Choppera. Złapali niesamowicie wyglądającą rybę i zastanawiali się jak ją przyrządzić. Robin poleciła Luffiemu Sanji'ego, a sama szepnęła parę słów do pokładowego doktora. Chopper skinął energicznie głową i zdawał się być mocno podekscytowany.

– Niesamowita jest. Ta nasza Robin-chan – westchnął Sanji, patrząc, jak Robin zwinnie wspina się na bocianie gniazdo.

Nami przyciągnęła ku sobie kucharza i zniżyła głos do szeptu.

– Co w niej takiego jest? Wszystkich do niej ciągnie, wszyscy mają z nią sekreciki. Nawet Chopper... I ty...

Sanji zmarszczył brwi widząc, że jego towarzyszka uwolniła od dawna skrywane emocje. Objął ją, ale ona strąciła jego dłoń.

– Ona wyzwala coś, co jednoczy nasze serca – powiedział cicho Sanji. – Czy ty nie...

Jednak Nami nie dała mu dokończyć. Wstała gwałtownie i zbiegła pod pokład. Mężczyzna nie próbował jej gonić. Westchnął, wyjął papierosa, zapalił. Wpatrzył się w horyzont i wyspę, do której sukcesywnie zbliżali się od wczorajszego wieczora. Dziś byli na tyle blisko, że przed północą zakotwiczą w którejś z zatoczek.

Przysiadł się do niego Usopp.

– Ja nie mam z nią żadnych sekretów – powiedział cicho. – Stchórzyłem wtedy, na Enies Lobby. Schowałem się za maską. Tylko tak potrafiłem przezwyciężyć przerażenie, które mnie ogarnęło, gdy wyzwaliście Światowy Rząd. Ja...

– Wyzwaliśmy.

Usopp spojrzał na niego zaskoczony. Sanji powoli dopalał papierosa. Powtórzył:

– Wyzwaliśmy Światowy Rząd, Usopp. Wszyscy razem. To, co się tyczy jednego z nas, obejmuje całą załogę.

– Masz rację.

Milczeli przez moment. Zmierzchało.

– Muszę iść. Niedługo wspólna kolacja, muszę wszystko przygotować.

Sanji wstał. Zmierzył wzrokiem zamyślonego Usopp'a. Po krótkim namyśle nachylił się ku niemu.

– Wtedy, na Enies Lobby. Każdy z nas miał w sercu obawę, jednak uważaliśmy Robin za naszą towarzyszkę. Tylko ty i Zoro nie dostrzegaliście w niej członka załogi. Ale to przeszłość – przerwał na moment i skrzywił się .– Chociaż nie dla wszystkich.

Wyprostował się i zostawił strzelca samego ze swymi przemyśleniami. Usopp, oczywiście, wiedział dla kogo sytuacja z Enies Lobby się nie zmieniła.


x X x

Był późny wieczór. Wspólna kolacja jak zwykle przeciągnęła się. Sanji samotnie sprzątał kuchnię. Reszta balowała na pokładzie.

– Panie kucharzu.

– Robin-chan – odpowiedział nie odwracając się.

Kobieta podeszła bliżej i objęła go. Sanji zaprzestał mycia naczyń.

– Coś się...

– Nie odwracaj się, proszę – powiedziała w jego ramię. – To nic. Tylko...

– Chcesz to zrobić teraz?

Wyczuł jak kiwa głową. Opłukał dłonie i delikatnie wysunął się z jej objęć. Szybko pozamykał wszystkie drzwi i zasunął rolety.

– Czasem kłopotliwie jest mieć dobry słuch – stwierdziła.

Pokiwał głową momentalnie wiedząc co ma na myśli.

– Nami musi być ciężko. Jesteś jedyną kobietą prócz niej w naszej załodze, a tak bardzo się różnicie.

– Tak... – powiedziała, wyraźnie zatopiona w swych myślach – Mogę?

– Proszę bardzo.

Dopiero teraz zauważył, że trzymała kaczkę. Jej dodatkowe dłonie zatykały ptaku dziób. Wzięła zwierzę w swoje prawdziwe dłonie i w jednym momencie skręciła mu kark. Sanji patrzył na każdy jej ruch. Wiedział, że następnego ranka mógł się spodziewać widoku pomalowanego ciała Robin. Gdy w nocy upuszczała krew, czyli, jak określała to, oczyszczała się, następnego dnia malowała swe ciało. Lubił jak barwiła liniami ramiona i barki. Nie rozumiał, ale doceniał piękno.

Skończyła. Dokładnie obmyła ręce z krwi i usiadła naprzeciw kucharza.

– Kawy? – zaproponował.

Zaprzeczyła.

– Dziękuję – odezwała się po chwili. Miała zamknięte oczy. – Dziękuję, że pozwalasz mi na to, mimo, że ciężko ci zrozumieć.

– Wiem, że uciekałaś całe życie, byłaś sama. Nie chcę ci przeszkadzać w tym... Oczyszczeniu.

Sanji zastanawiał się, czy kobieta nie przysnęła. Jednak po chwili otworzyła oczy i spojrzała na niego półprzytomnie. Było z nią gorzej niż w ostatnich tygodniach, zauważył. Podniosła się powoli i uśmiechnęła się lekko.

– Idę się położyć. Dobranoc, panie kucharzu.

– Dobranoc, Robin-chan.

Nie proponował jej pomocy – wiedział, że by odmówiła.


x X x

Słabe, poranne promienie słońca przedzierały się przez nocną mgłę, unoszącą się kłębami u wybrzeża wyspy, do której się zbliżali.

Robin patrzy w dal, przenika spojrzeniem dalej niż ląd, niż morze. Jest zamyślona. Cała załoga śpi, a ona jak codziennie trzyma ranną wartę. Jej ręce pokryte są długimi, falistymi wzorami w kolorze słonecznikowej żółci i czerni. Są to wzory bardzo proste, ale harmoniczne i dopracowane. To właśnie one sprowadziły na nią nastrojowe myśli.

Spływające kaskady słonecznej farby. Wibrujący żółty na jej skórze wywoływał uczucie światła i zaprzeczał nieistnieniu ciemności. Czerń podkreślała jasność koloru żółtego. Równe linie czarnej farby nie były mrokiem, bo słonecznikowe, krążące fale uspokajały czerń, dominowały ją, niweczyły jej destrukcyjny symbolizm.

Dwupoziomowość. Żółte zwoje ciepła. Słonecznik odwraca się ku słońcu. Słońce jest odległe. Mimo to panuje nad ciemnością. Czerń jest tylko podszewką naszego świata.

Żółta farba wibruje na jej skórze, wpala się w nią, narzuca jasność. Czarny kolor tylko wzmacnia to uczucie; czerń jest dowodem potęgi słońca.

Czarny kolor nie istnieje tutaj ani nigdzie. Kobieta patrzy na zanikającą mgłę i ciemne morze. Głębia wody nigdy nie ulegnie słońcu. Tam, na dole, czerń wiedzie swój żywot. Ale głębiej... jeśli spojrzeć głębiej, gdzieś głębiej niż morska toń i dno, to właśnie tam istnieje coś ponad. Po przekroczeniu granicy czerni czeka tylko biel.

Robin drży. Jest w transie. Jej umysł i ciało karmią się tym, co jest namalowane na jej ramionach. Czuje wibracje, jej cały byt łączy się z czarną i słonecznikową barwą. Wczuwa się w skojarzenia, które wywołują w niej te kolory. Energia w niej krąży, krąży w całej cząstce wszechświata, z którą są połączone żółć i czerń, razem, w tej kombinacji, w tym umyśle, w tej chwili. To ekstaza, myśli Robin. Ekstaza umysłu i ciała.


x X x

Robin leży naga. Pościel i poduszki zrzucili na podłogę. Chłodne nocne powietrze owiewa ich ciała. On zastanawia się, jak to się stało, że leżą tutaj we dwoje. Nie przychodzi mu nic sensownego do głowy. Wszystkie myśli rozpływają się. Robin patrzy na niego. Ma zmrużone oczy. Jasne ciało ginie w mroku.

On chce ją o coś zapytać. O powód. Dlaczego była dla niego inna niż dla tych wszystkich kobiet. Dlaczego okrutność nie przemówiła przez nią.

Nie wie, czy pytania coś zmienią. Namiętność, której źródła oboje nie rozumieli, to, że ich ciała tak dobrze się rozumiały, dopasowywały, zaspokajały, nakręcały. Gorąco, które było nieporównywalne do niczego, co kiedykolwiek przeżyli. Jej pełne pasji spojrzenie. Zatarcie granic. Zamknięcie oczu. Oddanie się pożądaniu.

To, co przykuło jego uwagę, to, co stało się przyczyną ich zbliżenia, było falistymi liniami na jej rękach. Patrzy teraz na nie, na połączenie żółci i czerni. Nadal go to absorbuje. Czuje, że to coś znaczy. Nie wie co. Jest pewien, że Robin rozumie. Nie pyta, chociaż wątpi. Przypomina sobie taniec światła i cienia w jej pokoju w tamto popołudnie. Ona była wtedy świadoma i była w stanie go wprowadzić w świat ulotnych plam światła tańczących w kajucie. Te farby na jej ciele też mają funkcję. Jaką?

Robin zmienia pozycję. Przytula się do niego. Zamyka oczy. Zoro przygląda się jak zasypia. Patrzy na jej ciało. Jest jasne. Jej włosy są ciemne. Brwi regularne, cienkie. Rzęsy krótkie, ale gęste. Blade usta. Dwa kolory, uświadamia sobie. Jasność ciała i ciemność włosów. I niebieskość oczu. Żadnych upiększeń, żadnych tatuaży, kolczyków, żadnych naruszeń harmonii kolorystycznej. Tylko dwie farby na jej ramionach. Wydają się być na miejscu, nadają znaczenie. Narzucają zastanowienie.

To właśnie klucz. Zoro jest bliski uchwycenia go. Traci go; zasypia.


x X x

end.
Nikano, 08.2014
characters by Eiichirō Oda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentować każdy może, ale i od każdego wymagana jest kultura. Krytyka tak, wulgarność i chamstwo - tam są drzwi.