niedziela, 23 lutego 2014

Nico Robin x Roronoa Zoro


Zdarzyło się to jakiś czas po opuszczeniu Punk Hazard. Załoga Słomianych, wraz z Law'em na pokładzie, kierowała się ku Dressrosie – miejscu, w którym rezydował Joker.

Dni na morzu zlewały się w jeden ciąg. Na pokładzie panowało spełnianie własnych zachcianek i błogie lenistwo. Nami nie mogła znieść tej monotonii, więc co wieczór zarządzała wspólne spędzanie czasu przy kolacji i sake. Nikt specjalnie nie oponował; Słomiani lubili swoje towarzystwo, mimo że każdy z nich miał zupełnie inną osobowość.

Było słoneczne popołudnie. Morze – nad wyraz spokojne, zawiewało chłodną bryzą na piratów rozkoszujących się ciepłem zbliżającego się do widnokręgu słońca. Panował nastrój jak codziennie o tej porze – te godziny, gdy dzień chyli się ku końcowi, a człowiek zatrzymuje się i żegna go, odkładając na bok wszelkie prace.

Wszyscy Słomiani zebrali się na pokładzie. Jedynie Franky był zajęty swoimi sprawami w podpokładowej kotłowni. Zoro pochrapywał pod masztem, Luffy wypytywał Sanji'ego o kolację, Usopp, Chopper i Brook stroili sobie żarty z Nami, Robin czytała książkę w cieniu parasola. Dzień miał się ku końcowi. Niedługo nadejdzie czas na wspólną kolację.

– Nie przekonasz mnie bym przygotował wyłącznie mięso, Luffy! – Sanji'ego zaczęły nużyć dyskusje z narwanym kapitanem – A teraz wybacz, muszę dokończyć przygotowanie posiłku dla pięknych pań.

– Sanji... – jego rozmówca przekrzywił głowę.

– Jeśli chcesz dostać cokolwiek do jedzenia, to radzę ci nie przeszkadzać.

Kucharz okrętowy uciął rozmowę, wyminął kapitana i skierował się ku kuchni. Na schodach dogoniła go Nami.

– Sanji-kun, byłbyś na tyle miły i zawołał Franky'ego na pokład? Ktoś musi odciągnąć ode mnie tych durni. Ich ciągłe towarzystwo źle wpływa na moje samopoczucie.

Rudowłosa objęła się ramionami i wydęła usta. Sanji przez moment nie mógł oderwać wzroku od jej ściśniętych piersi.

– Doprawdy, świetne zagranie – mruknął.

Nami drgnęła i spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Co powiedziałeś?

Sanji uśmiechnął się. Patrzył prosto na nią swoimi ciemnymi oczami. Po sekundzie jego uśmiech poszerzył się, ale z oczu nie zniknął przewrotny błysk. Ujął jej dłoń, składając na niej krótki pocałunek

– Oczywiście, Mellorine, natychmiast udam się do kotłowni.

I oddalił się, zostawiając oszołomioną kobietę w tyle. Nie goniła go. Zmrużyła oczy i fuknęła.

– A tego co ugryzło...

Zagryzła wargę. Odwróciła się i z poirytowaniem zaczęła pokonywać kolejne stopnie.


x X x

Kilka minut później Sanji otworzył luk i zszedł po drabinie do kotłowni.

– Franky! – zawołał – Nami prosi cię na pokład!

Przystanął. Przy miechach stały dwie osoby. Jedną z nich był potężnej postury pół-robot pół-człowiek o charakterystycznych niebieskich włosach. Drugą zaś był przeciwnik poglądowy Sanji'ego.

– Zoro – warknął kucharz. – Co ty tutaj robisz? Nami będzie wściekła jeśli nie zjawisz się o czasie na kolację.

Zielonowłosy szermierz przerwał dyskusję z cyborgiem. Zwrócił swoje spojrzenie ku Sanji'emu. I w następnej chwili wstał i dopadł do niego w dwóch susach i złapał za koszulę.

– Musisz zaprowadzić mnie do kajuty tej małej zdrajczyni – wycharczał.

– Łapy precz, popaprańcu – skrzywił się Sanji, odtrącając natręta. – I ani mi się waż znowu nazywać tak Robin.

Zwrócił się do stolarza, ignorując miotanego wściekłością szermierza.

– Franky, czy ty naprawdę nie możesz zapamiętać, że co wieczór po zachodzie słońca widzimy się na wspólnej kolacji? Nami...

– Nami, Nami. Nasza słodka kocia złodziejka – Zoro roześmiał się nieprzyjemnie. – A przy tym zupełnie bezużyteczna w walce i ślepa na uczucia innych ludzi. Doprawdy fatalny wybór, kucharzyku.

– A co ty możesz o tym wiedzieć?! – oczy Sanji'ego rozszerzyły się w pasji. – Jesteś tak bezuczuciowy i interesujący się tylko sobą, że nie masz prawa wypowiadać się o Nami! Do tego, twój sposób traktowania kobiet jest...!

– Kobiet, właśnie! – wypowiedź blondyna przerwał Franky i wybuchnął gromkim śmiechem.

Kucharz i szermierz skonsternowani zwrócili swoją uwagę na cyborga. Ten podszedł do Zoro ustawionego w pozycji walki i położył pokaźną dłoń na jego ramieniu.

– Wydaje mi się, że szukałeś naszej drogiej Nico Robin – zwrócił się do niego Franky, przeciągając „r” w imieniu towarzyszki. – Chodź, zaprowadzę cię do jej pokoju. A ty – skinął na Sanji'ego – nie martw się. Nie spóźnię się na wieczerzę.

Kucharz poprawił koszulę i łypnął złowrogo na towarzyszy.

– Będę was oczekiwał. W razie waszej nieobecności nie liczcie na to, że dostaniecie później choć bochen chleba.

I opuścił szybko przepełnioną parą kotłownię.

– Wy to macie humorki – prychnął cyborg po jego wyjściu.

Zoro spojrzał na niego z ukosa.

– Kwestia odmiennych poglądów. Prowadź do kajuty... – wykrzywił wargi – Robin. Spieszy mi się.

Franky skinął głową. Opuścili jeden z najniższych pokładów i skierowali się ku pokojom przydzielonym członkom załogi. Już wkrótce stali przed drzwiami do kajuty czarnowłosej archeolog.

– Dzięki – rzucił szermierz.

Cyborg uniósł dłoń.

– Powodzenia.

Zoro podświadomie wyczuwał, że Nico Robin była za drzwiami przed którymi stał. Pchnął je, nie pukając.

Pierwszym, co zobaczył, była ona. Siedziała w centrum pokoju i najspokojniej nakładała krem na ramiona. Nie podszedł do niej, stał chwilę, przyzwyczajając umysł do niesamowitości pomieszczenia. Pierwszy raz był w kajucie Robin.

Znalazł się w miejscu, w którym tańczyło światło. Przez niewielkie okna na suficie padały promienie popołudniowego, złotego słońca. Okien było kilkanaście, każde niewielkich rozmiarów. Jednak tyle wystarczyło. Rozbujany falami okręt sprawiał, że co chwilę obszar oświetlany przez słońce zmieniał się. Powodowało to niekończący się taniec światła i cienia.

Z ogromnego łóżka patrzyła na niego Nico Robin, nie przerywając nakładania kremu na swoje jasne ramiona.

Zielonowłosy szermierz nie dał po sobie poznać jak bardzo oszołomił go jej spokój, połączony z tańcem światła i cienia.

Zaczął ku niej iść, powoli, od niechcenia, jakby nie wtargnął właśnie bez zaproszenia do jej komnat.

– Znasz zasady – odezwał się – Dobrze wiesz, jaki masz charakter i zdajesz sobie sprawę ze skłonności, które tobą władają.

Zatrzymał się naprzeciw niej. Patrzyli prosto na siebie. Robin spokojnie czekała na dalsze słowa szermierza, a szermierz oczekiwał jej reakcji. Po chwili ciszy Zoro odezwał się ponownie.

– Co mają znaczyć te nocne schadzki z tym godnym pożałowania amantem?

Robin uśmiechnęła się lekko. Wtarła resztkę kremu w szyję. Mężczyzna mimowolnie podążył wzrokiem za jej dłonią.

– Nie ma powodów do obaw. Sanji wypytuje jedynie o moje wspomnienia szukając w nich tropu All Blue.

Jej odpowiedź zamiast uspokoić zielonowłosego szermierza, jeszcze bardziej go rozjuszyła. Siłą woli powstrzymywał się od gwałtowności. Kobieta uniosła się, a on momentalnie spiął mięśnie. Jednak ona tylko zmieniła pozycję i omiotła wzrokiem pokój.

– Ta kajuta jest wspaniała, nie sądzisz? – zapytała Robin, kierując swe słowa w przestrzeń. Nie patrzyła na niego, była skupiona na grze świateł. – Franky świetnie wpasował się w mój gust.

– Kobieto, pytałem cię o coś.

Robin spojrzała na niego mocnym, niebieskim spojrzeniem.

– Usiądź, popatrz na nie. Są zmienne, ale można odkryć w nich pewną... powtarzalność zachowań.

– Przestań zachwycać się promieniami światła. Jesteś niezrównoważona. Dobrze wiesz, jakie jest moje zdanie co do twoich perypetii.

– Nie ufasz mi jako członkowi załogi. Zdaję sobie sprawę, że masz ku temu powody. Jednak nie mam ci tego za złe i niczego od ciebie nie oczekuję. Chcę tylko byś siadł i popatrzył ze mną na związek światła i cienia.

Mężczyzna usiadł bez słowa na drewnianej podłodze. Ciężko mu było walczyć ze spokojem, który roztaczała ciemnowłosa kobieta. Jego gwałtowność stopniała, a on sam wpatrzył się w niewielką kajutę ogarniętą powolnym tańcem dwóch przeciwstawnych sił. Siły te wykluczały się nawzajem. Jedna nie mogła istnieć tam, gdzie była druga.

Po chwili zorientował się, że nie może oderwać wzroku zjawiska, które obserwował. Zaczynał zauważać zależności o których mówiła archeolog.

Z racji tego, że okręt płynął i kołysał się równomiernie, światło pojawiało się i znikało w określonych miejscach. Jednak nie ten fakt zachwycał najbardziej. Zoro zdziwił się, gdy zaczął przyglądać się całości komnaty. Dotychczas tylko obserwował jedną część kabiny, aby dojrzeć powtarzalność. Jednak sprawa inaczej się miała, gdy człowiek próbował ogarnąć spojrzeniem całą kajutę.

Zerknął na kobietę. Ona odwzajemniła spojrzenie i skinęła głową. Też to widziała.

Kajuta była zaprojektowana przez Franky'ego, lecz Zoro wątpił czy cyborg zdawał sobie do końca sprawę jaki efekt osiągnie. Była ona bowiem niekończącym się cyklem przyczynowo-skutkowym; następstwem jednej zmiany była druga.

Zielonowłosy szermierz nie ukrywał fascynacji. Podniósł się z podłogi i usiadł na łóżku koło Robin. Miał stąd najlepszy widok na komnatę.

– To światło nie znika, ani się nie pojawia... Widzisz to, prawda? – zwrócił się do kobiety. – Ono wędruje.

Niewiele rzeczy było w stanie go zaciekawić, a jeszcze mniej zadziwić. Jednak zjawiska fizyczne go zaskakiwały. Nie rozumiał ich, nie był uczonym. Podziwiał więc w ciszy mały cud, który według jego mniemania nie miał prawa mieć miejsca.

– To taka zwyczajna rzecz, prawda? – zaśmiała się cicho Robin – Codziennie obserwujemy wędrówkę słońca, codziennie witamy je i żegnamy. Zachwycamy się zachodami słońca, każdy bierzemy za wyjątkowy. Jednak to emocje chwili. W rzeczywistości mamy świadomość, że to wszystko jest opanowane, codzienne i że przez wieki słońce będzie wschodzić i zachodzić. A tutaj – wyciągnęła dłoń, jakby chciała złapać tańczące światło – ma miejsce mały zwrot akcji, zbieg kilku okoliczności. Światło żyje, nie jest takie do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Nie jest czymś monotonnym i zwyczajnym jak zachód czy wschód słońca.

Zamilkła ponownie, dając szermierzowi czas na przetrawienie jej słów. Zoro chrząknął.

– Niedługo zajdzie słońce. Wtedy stracę łagodność, którą wywołało we mnie to zjawisko, bo ono również zniknie. Lepiej wytłumacz się teraz, kobieto.

Oboje odwrócili wzrok od chaosu rządzącego ładem i spojrzeli sobie w oczy. Oboje patrzyli z właściwą im pewnością siebie i z pewnym stałym błyskiem, który nie opuszczał ich spojrzeń ani przez moment. Kobieta zaczęła mówić, nie spuszczając z niego wzroku.

– Wiele podróżowałam zanim przyłączyłam się do załogi Słomianych. Sanji doskonale o tym wie. Przychodzi tutaj do mnie, gdy kończy oporządzać kuchnię. Zazwyczaj późnym wieczorem. Niewiele sypiam, więc nie mam nic przeciwko. Studiujemy księgi kucharskie lub podróżnicze, a ja próbuję mu opowiedzieć co widziałam, co jest prawdą, a co nie. To miłe, że się o niego martwisz, pomimo stosunków jakie panują między wami – Tutaj Zoro sapnął rozdrażniony, ale nie przerwał wypowiedzi ciemnowłosej. – Jednak nie musisz się obawiać. Nie zrobię mu krzywdy, nie mam zamiaru go wykorzystać.

Szermierz namacalnie czuł, że z jej słów bije prawda. Jednak mimo że chciał wierzyć w jej słowa, nie potrafił uwierzyć w jej niewinność. Wiedział, co robiła przypadkowo spotkanym osobom. Widział, jak wykorzystała Vivi, królewnę Alabasty. Zmrużył oczy.

– Ten cholerny kucharzyk oddał swoje serce rudej nawigatorce. Nie masz prawa tego zmieniać. Jeśli to zrobisz i przez to Słomiani się rozpadną, to bez względu na Luffiego zabiję cię. Tylko on cię chroni. Tylko on sprawia, że się powstrzymuję. Zapamiętaj to.

Zoro wstał. Światło w komnacie powoli ustępowało cieniom. Dzień chylił się ku końcowi. Szermierz wyszedł z kajuty, nie oglądając się za siebie.

Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, wciągnął głęboko powietrze. Spróbował oczyścić swój umysł z rozciągniętej na łożu, półnagiej Robin, ze spokoju, którym emanowała, z kremu wcieranego w jasną skórę, z niesamowitego tańca światła i cienia i z jej słów, w które chciał wierzyć.

Ale nie mógł. Przed jego oczami znowu pojawiła się posiniaczona, zaczerwieniona od więzów Vivi, patrząca się w niebo zapłakanym spojrzeniem. Odegnał jak najszybciej tę wizję. Podążył szybko schodami ku ogromnej jadalni. Chciał jak najszybciej się napić, zapomnieć, odlecieć w niebyt. Nie chciał myśleć o tym, co Nico Robin mogła zrobić piratce Doflamingo kilkadziesiąt nocy temu.


x X x
cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentować każdy może, ale i od każdego wymagana jest kultura. Krytyka tak, wulgarność i chamstwo - tam są drzwi.