sobota, 28 sierpnia 2021

Pod skórą Elysium (zajawka)

Witajcie po latach. Jeszcze do końca nie wiem, czy wróciłam do pisania, ale wrzucam małą zajawkę w uniwersum Disco Elysium.


 x X x

Dystrykt huczał od plotek. Rzadko kiedy coś wywoływało poruszenie w obszarze, w którym przemoc i bieda były na porządku dziennym.

Kim od czterech godzin siedział w hotelu i już nawet nie zerkał na okno, by sprawdzić, czy jego partner właśnie nie nadchodzi. Umościł się bokiem do drzwi w całkiem wygodnym fotelu, który Garte mu przepchnął ze składziku.

− Od dziesięciu minut nie przewrócił pan strony – usłyszał nad sobą.

Uniósł głowę i napotkał delikatny uśmiech długowłosego mężczyzny. Zamknął akta, których fragmenty znał już na pamięć.

− Tak, zamyśliłem się nad pracą – wstał i wyciągnął rękę. – Poprzednio nie mieliśmy okazji wymienić się nazwiskami. Kim Kitsuragi.

− Aster – podał dłoń delikatną jak aksamit.

Porucznik potrząsnął nią, a potem w ciszy wpatrywał mu się w oczy, jakby coś analizując. Aster lekko przechylił głowę i położył dłoń na biodrze.

− A niech to – Kim szybko skończył swoje rozważania. – Pokój numer dwa, przyjdź za dziesięć minut.


x X x

Harry zapalił światło w pokoju numer 1. Od razu udał się do łazienki i nacisnął na klamkę w drzwiach łączących jedynkę i dwójkę. Wypuścił powietrze z ulgą, gdy te ustąpiły.

Słyszy oddech. Uspokojony, zamknął przejście.

Na balustradzie tarasu czekał na niego przycupnięty stwór z groteskowym, nieprzyjemnym uśmiechem i wygiętym alogicznie ciałem. Różowa skóra połyskiwała niczym blizny w słabym świetle latarni. Z jednej dłoni do drugiej przesypywał powoli srebrny proszek.

Nie minęła sekunda i mężczyzna dopadł na klęczkach do barierki i nastawił język, dysząc łapczywie. Stwór zaniósł się śmiechem.

­– Tyle lat razem, a ciebie wciąż tak łatwo oszukać! – chrypnął z zadowoleniem. Proszek przekształcił się w kieszonkowy zegarek.

Harry podniósł się z kolan i wzruszył ramionami.

No, no. Nie graj niedostępnego. Szybka faza na dobry sen i widzimy się jutro! Powiedzcie mu, no powiedzcie!

Kokaina działa intensywnie około piętnastu minut. O pierwszej już będziesz spał.

Bez koszmarów.

Detektyw machnął ręką, jakby odganiał komary. Stwór porozumiewawczo puknął w zegarek, a potem zniknął. Stał przez chwilę bez ruchu, wpatrując się w miasto. Powoli wyciągnął z kieszeni pudełko po konserwie i odwrócił się plecami do wiatru. Wciągnął dwie kreski.

Faza faktycznie trwała krótko i po chwili leżał w łóżku, a narkotyk powoli opuszczał jego ciało. Doskonale wiedział, że będzie miał koszmary. Ze zrezygnowaniem zamknął oczy i osunął się w objęcia snu.


x X x

cdn.

środa, 8 października 2014

Nico Robin x Roronoa Zoro (part 2 - end)


Czarne skrzepy na jej dłoniach rozmywały się w czerwone strugi pod bieżącą wodą. Powoli czyściła swoją skórę. Wodziła palcami w górę i w dół, delikatnie, ze spokojem. Krucze włosy były spięte w niski kuc, a jej postawa pełna melancholii.

– Wspominasz? – zwrócił się do niej Sanji, nie odrywając wzroku od jej dłoni.

Robin nie drgnęła. Skinęła głową, nie odwracając wzroku od spływającej krwi. Sanji trwał z nią aż do momentu gdy jej ręce były czyste. Wtedy sięgnęła po biały ręcznik i otarła je. Rozpuściła włosy. Razem usiedli do stołu. Kucharz zdjął spodki, uwalniając z filiżanek gorący dym. Robin sięgnęła po swoją kawę.

– Wytłumaczysz mi to kiedyś? – zapytał się jej Sanji.

Kobieta roześmiała się serdecznie. Pochyliła się ku niemu. Jej oczy błyszczały zwyczajowym intensywnym kolorem.

– Tłumaczyłam ci już wielokrotnie.

Sanji skrzywił się. Nie wierzył, że Robin mówi mu całą prawdę.

– Pyszna kawa. Dziękuję ci – zmieniła temat.

Kucharz momentalnie się rozpromienił.

– To ja dziękuję tobie, że zechciałaś jej skosztować... Tymczasem... Opowiedz mi więcej, więcej o twoich podróżach.

Robin usiadła wygodniej, dolała sobie kawy. Oparła dłoń, jeszcze niedawno brudną, ociekającą krwią, o twarz. I zaczęła opowiadać o jednej ze swych wypraw, których przeżyła setki w czasie trwającej wiele lat ucieczki i tułaczki po morzach świata.

Sanji słuchał oczarowany, wpatrując się w nią, a ona z zamkniętymi oczami przywoływała wspomnienia. Jej głos był cichy, miękki jak ciemność, która ich otaczała. Ale pasował również do kilku świec, które zapalili przy stole; był spokojnym płomieniem, ciepłym światłem, które nie istniało po to by palić i niszczyć. Sanji zauważył tę sprzeczność już dawno temu – na samym początku ich nocnych spotkań. Robin doskonale rezystowała równocześnie ze światłem jak i ciemnością.

Popijali aromatyczną kawę, która była ich jedynym łącznikiem z rzeczywistością. Oni byli w świecie marzeń. Blondwłosy, ubrany na czarno mężczyzna śnił o All Blue, spełnieniu jego nadziei. Dojrzała kobieta o kruczoczarnych włosach przenosiła się w czasy, gdy jej jedynym celem była ucieczka. Jednak w tej chwili nie bolały ją wspomnienia. Karmiła się marzeniami swego towarzysza, opowiadała, by Sanji mógł je spełnić.

A dookoła trwała cisza kołyszącego się, uśpionego statku. Słony wiatr hulał w pomieszczeniach, by choć na moment złagodzić parność nocy. Przemykał przez kolejne kajuty, uderzał, gdy tylko widział otwarte okno. Przeleciał też przez pokoik, w którym siedziała dwójka Słomianych. Wydostał się przez otwarte drzwi łączące kajutę z kuchnią. I tam zakończył swój żywot – żadne następne drzwi nie były uchylone. Zanim zamienił się w zwykłe, stojące powietrze, zauważył martwe zwierzęta hodowlane leżące na blacie. Były ponacinane w losowych miejscach i leżały we wspólnej kałuży krwi.


x X x

Mała łazienka, w której obecnie brała kąpiel, znajdowała się w jej prywatnych komnatach. Zażyczyła sobie tego dodatkowego pomieszczenia, ponieważ potrzebowała miejsca do przemyśleń. Tutaj mogła rozpływać się we własnym jestestwie, które zdawało się wypełniać całą niewielką łazienkę, i z tego przywileju korzystała właśnie teraz.

Gładkie potoki wody spływały po jej piersiach, swą pieszczotliwą postacią obmywały jej ciało. Łączyły się z wodą w małej wannie, w której półleżała, a rude kosmyki wiły się pod ich wpływem. Wpatrywała się w swoje piersi, przyglądała się jak migoczą w jasnej wodzie, jak sterczą sutki, jak ładny kolor ma jej jasna skóra. Nie była odprężona. Miała nadzieję, że w wannie się zrelaksuje, że gorąca woda ukoi jej problemy... Jednak tak się nie stało. Nawet widok jej idealnego ciała, zaokrągleń, wcięć, skóry bez skazy, bez chociażby pieprzyka, nie sprawił jej zadowolenia.

Była czysta – szorowała się bardzo dokładnie przez ostatnie pół godziny, jednak ponownie sięgnęła po gąbkę i jeszcze raz zaczęła czyścić swoje ciało. Była bardzo delikatna, nie zaznała bólu czy przemocy od bardzo dawna. Zawsze obchodziła się ze swoim ciałem jakby było kruchą idealnością, której nie chciała zaburzyć. Nie znosiła mocniejszych potarć gąbką, nie robiła sobie peelingów z ostrej, morskiej soli (do czego namawiała ją Robin).

Jej ciało musiało być idealne i idealnym pozostawało. Dlatego Nami starała się unikać bezpośredniej walki. Gdy myślała o nacięciach, siniakach, obrzękach, spływającej brudnej krwi robiło jej się niedobrze. Jedyną rzeczą, która naruszała harmonię jej ciała był tatuaż. Z początku przedstawiał coś, czego nienawidziła – symbol piratów Arlonga, jednak później został przerobiony na pomarańcze i wiatraczek. Polubiła go i zaakceptowała. Mimo to, nigdy nie pozwoliłaby na jakiekolwiek dodatkowe naruszenie swojego ciała. Jakkolwiek piękne i wykwintne wzory by jej pokazano, odmówiłaby. A co dopiero jakieś proste, chaotyczne bohomazy...

Nami wzdrygnęła się, wylewając nieco wody na podłogę. Wyłączyła gorący strumień i wpatrzyła się w brązowe deski sufitu. Z powodu niewielkich rozmiarów łazienki, ilekroć brała tu kąpiel, całe pomieszczenie było zaparowane i duszne. Tak było i tym razem. Nami patrzyła na mglistą parę: jak zmieniała się, jak tworzyła niekonkretne kształty, a w tym tańcu chaosu ukazywały się malunki na ciele Nico Robin.

Właśnie to ją poruszyło. Myśl o tatuażach, o modyfikowaniu swojego ciała. Nie rozumiała idei trwałych naruszeń skóry. Do jednego tatuażu, który zdobił jej ciało zdołała przywyknąć, ale nie potrafiłaby celowo uczynić sobie takiej krzywdy.

Jej towarzyszka, ciemnowłosa archeolog – Nico Robin nie tatuowała sobie ciała. Jednak robiła coś, co z punktu widzenia Nami było jeszcze gorsze: malowała na swoim ciele długie, dynamiczne linie. Były one często przerwane w kilku miejscach, czasem przechodziły w inny kolor, łączyły się z innymi, podobnymi do nich kształtami. Najczęściej Robin malowała symetrycznie. Na jednym ramieniu kwitła chaotyczna linia, a konsekwentnie na drugiej znajdowała się taka sama.

Nami wstrząsnęła gwałtownie swymi bujnymi, rudymi włosami. Nie chciała o tym myśleć. Robin była jej koleżanką z załogi, jednak, pomimo sympatii do niej, nie potrafiła zrozumieć niektórych ekscentryczności. Zdawała sobie sprawę z jej przeszłości, ale nie potrafiła powiązać jej z tym, kim czarnowłosa archeolog się stała.

Wyciągnęła kurek i wsłuchała się w dźwięk spuszczanej wody. Wstała i dokładnie spłukała z siebie pianę. Czas było wyjść i znaleźć sobie zajęcie, które ją pochłonie.

Ubrała się, lekko umalowała i weszła na pokład. Z ulgą odetchnęła świeżym, morskim powietrzem. Wyciągnęła ręce w górę, by móc rozkoszować się przyjemnym, chłodnym wiatrem. Jej ciało zaczęło powoli stygnąć po gorącej kąpieli.

– Nie przeziębisz się, Nami-san?

Rudowłosa dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła do schodzącego po schodach Sanji'ego. Kucharz był ubrany w swój zwyczajowy czarny strój: elegancki i seksowny.

– Za to ty jesteś jak zwykle bardzo ciepło odziany, Sanji-kun – pozdrowiła go.

– Mężczyzna powinien dobrze się prezentować bez względu na porę roku.

Gestem zaprosił ją do stołu rozłożonego w wyższej części pokładu. Gdy Nami usiadła, zaproponował jej świeże winogrona i zapowiedział rychły powrót z drinkiem.

Musiało być koło południa. Cienie były prawie niewidoczne, a temperatura sięgała trzydziestu stopni. Gdyby nie morska bryza, ciężko byłoby wytrzymać w niezacienionym obszarze. Mimo to Luffy i Chopper łowili ryby, za osłonę mając jedynie kapelusze. Nami zastanawiała się, jak okryty futrem Chopper był w stanie wytrzymywać tak wysokie temperatury. Jej rozmyślania przerwał dwukolorowy drink podany przez Sanji'ego.

– Sanji-kun – zwróciła się do niego – Chopper pochodzi z wyspy o chłodnym klimacie, nie mylę się?

Kucharz potwierdził skinieniem, siadając naprzeciwko niej.

– W takim razie, niesamowita jest jego zdolność do adaptacji w nowym środowisku.

– Myślę, że ma to coś wspólnego z tym, że zjadł owoc człowieka. Człowiek jest w stanie znosić wyższe temperatury niż renifer. – usłyszeli głos dochodzący z góry.

Unieśli głowy i zobaczyli machającą do nich Robin. Sanji natychmiast zerwał się i pobiegł przygotować dla niej koktajl. Robin usiadła na wolnym miejscu koło rudowłosej sterniczki. Ta patrzyła na nią, czekając aż kontynuuje wątek.

– Dodatkowo nasz pan doktor wykorzystuje futro na swą korzyść. Nie dość, że chroni go ono przed zimnem, to jeszcze zapobiega przegrzaniu, odbijając część promieni słonecznych. Myślę, że doktor Chopper jest najbardziej odporny na temperatury z całej naszej załogi. To fascynujące, jak wiele możliwości daje jego forma.

W tym momencie wrócił Sanji z ulubionym koktajlem Robin i pomarańczami dla Nami. Ciemnowłosa archeolog przyjęła napój i wstała.

– Sprawy mnie gonią, a do kolacji zostało mało czasu. Do zobaczenia, moi mili.

Robin skinęła im i podeszła do pochłoniętych rybami i krzykami Luffiego i Choppera. Złapali niesamowicie wyglądającą rybę i zastanawiali się jak ją przyrządzić. Robin poleciła Luffiemu Sanji'ego, a sama szepnęła parę słów do pokładowego doktora. Chopper skinął energicznie głową i zdawał się być mocno podekscytowany.

– Niesamowita jest. Ta nasza Robin-chan – westchnął Sanji, patrząc, jak Robin zwinnie wspina się na bocianie gniazdo.

Nami przyciągnęła ku sobie kucharza i zniżyła głos do szeptu.

– Co w niej takiego jest? Wszystkich do niej ciągnie, wszyscy mają z nią sekreciki. Nawet Chopper... I ty...

Sanji zmarszczył brwi widząc, że jego towarzyszka uwolniła od dawna skrywane emocje. Objął ją, ale ona strąciła jego dłoń.

– Ona wyzwala coś, co jednoczy nasze serca – powiedział cicho Sanji. – Czy ty nie...

Jednak Nami nie dała mu dokończyć. Wstała gwałtownie i zbiegła pod pokład. Mężczyzna nie próbował jej gonić. Westchnął, wyjął papierosa, zapalił. Wpatrzył się w horyzont i wyspę, do której sukcesywnie zbliżali się od wczorajszego wieczora. Dziś byli na tyle blisko, że przed północą zakotwiczą w którejś z zatoczek.

Przysiadł się do niego Usopp.

– Ja nie mam z nią żadnych sekretów – powiedział cicho. – Stchórzyłem wtedy, na Enies Lobby. Schowałem się za maską. Tylko tak potrafiłem przezwyciężyć przerażenie, które mnie ogarnęło, gdy wyzwaliście Światowy Rząd. Ja...

– Wyzwaliśmy.

Usopp spojrzał na niego zaskoczony. Sanji powoli dopalał papierosa. Powtórzył:

– Wyzwaliśmy Światowy Rząd, Usopp. Wszyscy razem. To, co się tyczy jednego z nas, obejmuje całą załogę.

– Masz rację.

Milczeli przez moment. Zmierzchało.

– Muszę iść. Niedługo wspólna kolacja, muszę wszystko przygotować.

Sanji wstał. Zmierzył wzrokiem zamyślonego Usopp'a. Po krótkim namyśle nachylił się ku niemu.

– Wtedy, na Enies Lobby. Każdy z nas miał w sercu obawę, jednak uważaliśmy Robin za naszą towarzyszkę. Tylko ty i Zoro nie dostrzegaliście w niej członka załogi. Ale to przeszłość – przerwał na moment i skrzywił się .– Chociaż nie dla wszystkich.

Wyprostował się i zostawił strzelca samego ze swymi przemyśleniami. Usopp, oczywiście, wiedział dla kogo sytuacja z Enies Lobby się nie zmieniła.


x X x

Był późny wieczór. Wspólna kolacja jak zwykle przeciągnęła się. Sanji samotnie sprzątał kuchnię. Reszta balowała na pokładzie.

– Panie kucharzu.

– Robin-chan – odpowiedział nie odwracając się.

Kobieta podeszła bliżej i objęła go. Sanji zaprzestał mycia naczyń.

– Coś się...

– Nie odwracaj się, proszę – powiedziała w jego ramię. – To nic. Tylko...

– Chcesz to zrobić teraz?

Wyczuł jak kiwa głową. Opłukał dłonie i delikatnie wysunął się z jej objęć. Szybko pozamykał wszystkie drzwi i zasunął rolety.

– Czasem kłopotliwie jest mieć dobry słuch – stwierdziła.

Pokiwał głową momentalnie wiedząc co ma na myśli.

– Nami musi być ciężko. Jesteś jedyną kobietą prócz niej w naszej załodze, a tak bardzo się różnicie.

– Tak... – powiedziała, wyraźnie zatopiona w swych myślach – Mogę?

– Proszę bardzo.

Dopiero teraz zauważył, że trzymała kaczkę. Jej dodatkowe dłonie zatykały ptaku dziób. Wzięła zwierzę w swoje prawdziwe dłonie i w jednym momencie skręciła mu kark. Sanji patrzył na każdy jej ruch. Wiedział, że następnego ranka mógł się spodziewać widoku pomalowanego ciała Robin. Gdy w nocy upuszczała krew, czyli, jak określała to, oczyszczała się, następnego dnia malowała swe ciało. Lubił jak barwiła liniami ramiona i barki. Nie rozumiał, ale doceniał piękno.

Skończyła. Dokładnie obmyła ręce z krwi i usiadła naprzeciw kucharza.

– Kawy? – zaproponował.

Zaprzeczyła.

– Dziękuję – odezwała się po chwili. Miała zamknięte oczy. – Dziękuję, że pozwalasz mi na to, mimo, że ciężko ci zrozumieć.

– Wiem, że uciekałaś całe życie, byłaś sama. Nie chcę ci przeszkadzać w tym... Oczyszczeniu.

Sanji zastanawiał się, czy kobieta nie przysnęła. Jednak po chwili otworzyła oczy i spojrzała na niego półprzytomnie. Było z nią gorzej niż w ostatnich tygodniach, zauważył. Podniosła się powoli i uśmiechnęła się lekko.

– Idę się położyć. Dobranoc, panie kucharzu.

– Dobranoc, Robin-chan.

Nie proponował jej pomocy – wiedział, że by odmówiła.


x X x

Słabe, poranne promienie słońca przedzierały się przez nocną mgłę, unoszącą się kłębami u wybrzeża wyspy, do której się zbliżali.

Robin patrzy w dal, przenika spojrzeniem dalej niż ląd, niż morze. Jest zamyślona. Cała załoga śpi, a ona jak codziennie trzyma ranną wartę. Jej ręce pokryte są długimi, falistymi wzorami w kolorze słonecznikowej żółci i czerni. Są to wzory bardzo proste, ale harmoniczne i dopracowane. To właśnie one sprowadziły na nią nastrojowe myśli.

Spływające kaskady słonecznej farby. Wibrujący żółty na jej skórze wywoływał uczucie światła i zaprzeczał nieistnieniu ciemności. Czerń podkreślała jasność koloru żółtego. Równe linie czarnej farby nie były mrokiem, bo słonecznikowe, krążące fale uspokajały czerń, dominowały ją, niweczyły jej destrukcyjny symbolizm.

Dwupoziomowość. Żółte zwoje ciepła. Słonecznik odwraca się ku słońcu. Słońce jest odległe. Mimo to panuje nad ciemnością. Czerń jest tylko podszewką naszego świata.

Żółta farba wibruje na jej skórze, wpala się w nią, narzuca jasność. Czarny kolor tylko wzmacnia to uczucie; czerń jest dowodem potęgi słońca.

Czarny kolor nie istnieje tutaj ani nigdzie. Kobieta patrzy na zanikającą mgłę i ciemne morze. Głębia wody nigdy nie ulegnie słońcu. Tam, na dole, czerń wiedzie swój żywot. Ale głębiej... jeśli spojrzeć głębiej, gdzieś głębiej niż morska toń i dno, to właśnie tam istnieje coś ponad. Po przekroczeniu granicy czerni czeka tylko biel.

Robin drży. Jest w transie. Jej umysł i ciało karmią się tym, co jest namalowane na jej ramionach. Czuje wibracje, jej cały byt łączy się z czarną i słonecznikową barwą. Wczuwa się w skojarzenia, które wywołują w niej te kolory. Energia w niej krąży, krąży w całej cząstce wszechświata, z którą są połączone żółć i czerń, razem, w tej kombinacji, w tym umyśle, w tej chwili. To ekstaza, myśli Robin. Ekstaza umysłu i ciała.


x X x

Robin leży naga. Pościel i poduszki zrzucili na podłogę. Chłodne nocne powietrze owiewa ich ciała. On zastanawia się, jak to się stało, że leżą tutaj we dwoje. Nie przychodzi mu nic sensownego do głowy. Wszystkie myśli rozpływają się. Robin patrzy na niego. Ma zmrużone oczy. Jasne ciało ginie w mroku.

On chce ją o coś zapytać. O powód. Dlaczego była dla niego inna niż dla tych wszystkich kobiet. Dlaczego okrutność nie przemówiła przez nią.

Nie wie, czy pytania coś zmienią. Namiętność, której źródła oboje nie rozumieli, to, że ich ciała tak dobrze się rozumiały, dopasowywały, zaspokajały, nakręcały. Gorąco, które było nieporównywalne do niczego, co kiedykolwiek przeżyli. Jej pełne pasji spojrzenie. Zatarcie granic. Zamknięcie oczu. Oddanie się pożądaniu.

To, co przykuło jego uwagę, to, co stało się przyczyną ich zbliżenia, było falistymi liniami na jej rękach. Patrzy teraz na nie, na połączenie żółci i czerni. Nadal go to absorbuje. Czuje, że to coś znaczy. Nie wie co. Jest pewien, że Robin rozumie. Nie pyta, chociaż wątpi. Przypomina sobie taniec światła i cienia w jej pokoju w tamto popołudnie. Ona była wtedy świadoma i była w stanie go wprowadzić w świat ulotnych plam światła tańczących w kajucie. Te farby na jej ciele też mają funkcję. Jaką?

Robin zmienia pozycję. Przytula się do niego. Zamyka oczy. Zoro przygląda się jak zasypia. Patrzy na jej ciało. Jest jasne. Jej włosy są ciemne. Brwi regularne, cienkie. Rzęsy krótkie, ale gęste. Blade usta. Dwa kolory, uświadamia sobie. Jasność ciała i ciemność włosów. I niebieskość oczu. Żadnych upiększeń, żadnych tatuaży, kolczyków, żadnych naruszeń harmonii kolorystycznej. Tylko dwie farby na jej ramionach. Wydają się być na miejscu, nadają znaczenie. Narzucają zastanowienie.

To właśnie klucz. Zoro jest bliski uchwycenia go. Traci go; zasypia.


x X x

end.
Nikano, 08.2014
characters by Eiichirō Oda

niedziela, 23 lutego 2014

Nico Robin x Roronoa Zoro


Zdarzyło się to jakiś czas po opuszczeniu Punk Hazard. Załoga Słomianych, wraz z Law'em na pokładzie, kierowała się ku Dressrosie – miejscu, w którym rezydował Joker.

Dni na morzu zlewały się w jeden ciąg. Na pokładzie panowało spełnianie własnych zachcianek i błogie lenistwo. Nami nie mogła znieść tej monotonii, więc co wieczór zarządzała wspólne spędzanie czasu przy kolacji i sake. Nikt specjalnie nie oponował; Słomiani lubili swoje towarzystwo, mimo że każdy z nich miał zupełnie inną osobowość.

Było słoneczne popołudnie. Morze – nad wyraz spokojne, zawiewało chłodną bryzą na piratów rozkoszujących się ciepłem zbliżającego się do widnokręgu słońca. Panował nastrój jak codziennie o tej porze – te godziny, gdy dzień chyli się ku końcowi, a człowiek zatrzymuje się i żegna go, odkładając na bok wszelkie prace.

Wszyscy Słomiani zebrali się na pokładzie. Jedynie Franky był zajęty swoimi sprawami w podpokładowej kotłowni. Zoro pochrapywał pod masztem, Luffy wypytywał Sanji'ego o kolację, Usopp, Chopper i Brook stroili sobie żarty z Nami, Robin czytała książkę w cieniu parasola. Dzień miał się ku końcowi. Niedługo nadejdzie czas na wspólną kolację.

– Nie przekonasz mnie bym przygotował wyłącznie mięso, Luffy! – Sanji'ego zaczęły nużyć dyskusje z narwanym kapitanem – A teraz wybacz, muszę dokończyć przygotowanie posiłku dla pięknych pań.

– Sanji... – jego rozmówca przekrzywił głowę.

– Jeśli chcesz dostać cokolwiek do jedzenia, to radzę ci nie przeszkadzać.

Kucharz okrętowy uciął rozmowę, wyminął kapitana i skierował się ku kuchni. Na schodach dogoniła go Nami.

– Sanji-kun, byłbyś na tyle miły i zawołał Franky'ego na pokład? Ktoś musi odciągnąć ode mnie tych durni. Ich ciągłe towarzystwo źle wpływa na moje samopoczucie.

Rudowłosa objęła się ramionami i wydęła usta. Sanji przez moment nie mógł oderwać wzroku od jej ściśniętych piersi.

– Doprawdy, świetne zagranie – mruknął.

Nami drgnęła i spojrzała na niego ze zdziwieniem.

– Co powiedziałeś?

Sanji uśmiechnął się. Patrzył prosto na nią swoimi ciemnymi oczami. Po sekundzie jego uśmiech poszerzył się, ale z oczu nie zniknął przewrotny błysk. Ujął jej dłoń, składając na niej krótki pocałunek

– Oczywiście, Mellorine, natychmiast udam się do kotłowni.

I oddalił się, zostawiając oszołomioną kobietę w tyle. Nie goniła go. Zmrużyła oczy i fuknęła.

– A tego co ugryzło...

Zagryzła wargę. Odwróciła się i z poirytowaniem zaczęła pokonywać kolejne stopnie.


x X x

Kilka minut później Sanji otworzył luk i zszedł po drabinie do kotłowni.

– Franky! – zawołał – Nami prosi cię na pokład!

Przystanął. Przy miechach stały dwie osoby. Jedną z nich był potężnej postury pół-robot pół-człowiek o charakterystycznych niebieskich włosach. Drugą zaś był przeciwnik poglądowy Sanji'ego.

– Zoro – warknął kucharz. – Co ty tutaj robisz? Nami będzie wściekła jeśli nie zjawisz się o czasie na kolację.

Zielonowłosy szermierz przerwał dyskusję z cyborgiem. Zwrócił swoje spojrzenie ku Sanji'emu. I w następnej chwili wstał i dopadł do niego w dwóch susach i złapał za koszulę.

– Musisz zaprowadzić mnie do kajuty tej małej zdrajczyni – wycharczał.

– Łapy precz, popaprańcu – skrzywił się Sanji, odtrącając natręta. – I ani mi się waż znowu nazywać tak Robin.

Zwrócił się do stolarza, ignorując miotanego wściekłością szermierza.

– Franky, czy ty naprawdę nie możesz zapamiętać, że co wieczór po zachodzie słońca widzimy się na wspólnej kolacji? Nami...

– Nami, Nami. Nasza słodka kocia złodziejka – Zoro roześmiał się nieprzyjemnie. – A przy tym zupełnie bezużyteczna w walce i ślepa na uczucia innych ludzi. Doprawdy fatalny wybór, kucharzyku.

– A co ty możesz o tym wiedzieć?! – oczy Sanji'ego rozszerzyły się w pasji. – Jesteś tak bezuczuciowy i interesujący się tylko sobą, że nie masz prawa wypowiadać się o Nami! Do tego, twój sposób traktowania kobiet jest...!

– Kobiet, właśnie! – wypowiedź blondyna przerwał Franky i wybuchnął gromkim śmiechem.

Kucharz i szermierz skonsternowani zwrócili swoją uwagę na cyborga. Ten podszedł do Zoro ustawionego w pozycji walki i położył pokaźną dłoń na jego ramieniu.

– Wydaje mi się, że szukałeś naszej drogiej Nico Robin – zwrócił się do niego Franky, przeciągając „r” w imieniu towarzyszki. – Chodź, zaprowadzę cię do jej pokoju. A ty – skinął na Sanji'ego – nie martw się. Nie spóźnię się na wieczerzę.

Kucharz poprawił koszulę i łypnął złowrogo na towarzyszy.

– Będę was oczekiwał. W razie waszej nieobecności nie liczcie na to, że dostaniecie później choć bochen chleba.

I opuścił szybko przepełnioną parą kotłownię.

– Wy to macie humorki – prychnął cyborg po jego wyjściu.

Zoro spojrzał na niego z ukosa.

– Kwestia odmiennych poglądów. Prowadź do kajuty... – wykrzywił wargi – Robin. Spieszy mi się.

Franky skinął głową. Opuścili jeden z najniższych pokładów i skierowali się ku pokojom przydzielonym członkom załogi. Już wkrótce stali przed drzwiami do kajuty czarnowłosej archeolog.

– Dzięki – rzucił szermierz.

Cyborg uniósł dłoń.

– Powodzenia.

Zoro podświadomie wyczuwał, że Nico Robin była za drzwiami przed którymi stał. Pchnął je, nie pukając.

Pierwszym, co zobaczył, była ona. Siedziała w centrum pokoju i najspokojniej nakładała krem na ramiona. Nie podszedł do niej, stał chwilę, przyzwyczajając umysł do niesamowitości pomieszczenia. Pierwszy raz był w kajucie Robin.

Znalazł się w miejscu, w którym tańczyło światło. Przez niewielkie okna na suficie padały promienie popołudniowego, złotego słońca. Okien było kilkanaście, każde niewielkich rozmiarów. Jednak tyle wystarczyło. Rozbujany falami okręt sprawiał, że co chwilę obszar oświetlany przez słońce zmieniał się. Powodowało to niekończący się taniec światła i cienia.

Z ogromnego łóżka patrzyła na niego Nico Robin, nie przerywając nakładania kremu na swoje jasne ramiona.

Zielonowłosy szermierz nie dał po sobie poznać jak bardzo oszołomił go jej spokój, połączony z tańcem światła i cienia.

Zaczął ku niej iść, powoli, od niechcenia, jakby nie wtargnął właśnie bez zaproszenia do jej komnat.

– Znasz zasady – odezwał się – Dobrze wiesz, jaki masz charakter i zdajesz sobie sprawę ze skłonności, które tobą władają.

Zatrzymał się naprzeciw niej. Patrzyli prosto na siebie. Robin spokojnie czekała na dalsze słowa szermierza, a szermierz oczekiwał jej reakcji. Po chwili ciszy Zoro odezwał się ponownie.

– Co mają znaczyć te nocne schadzki z tym godnym pożałowania amantem?

Robin uśmiechnęła się lekko. Wtarła resztkę kremu w szyję. Mężczyzna mimowolnie podążył wzrokiem za jej dłonią.

– Nie ma powodów do obaw. Sanji wypytuje jedynie o moje wspomnienia szukając w nich tropu All Blue.

Jej odpowiedź zamiast uspokoić zielonowłosego szermierza, jeszcze bardziej go rozjuszyła. Siłą woli powstrzymywał się od gwałtowności. Kobieta uniosła się, a on momentalnie spiął mięśnie. Jednak ona tylko zmieniła pozycję i omiotła wzrokiem pokój.

– Ta kajuta jest wspaniała, nie sądzisz? – zapytała Robin, kierując swe słowa w przestrzeń. Nie patrzyła na niego, była skupiona na grze świateł. – Franky świetnie wpasował się w mój gust.

– Kobieto, pytałem cię o coś.

Robin spojrzała na niego mocnym, niebieskim spojrzeniem.

– Usiądź, popatrz na nie. Są zmienne, ale można odkryć w nich pewną... powtarzalność zachowań.

– Przestań zachwycać się promieniami światła. Jesteś niezrównoważona. Dobrze wiesz, jakie jest moje zdanie co do twoich perypetii.

– Nie ufasz mi jako członkowi załogi. Zdaję sobie sprawę, że masz ku temu powody. Jednak nie mam ci tego za złe i niczego od ciebie nie oczekuję. Chcę tylko byś siadł i popatrzył ze mną na związek światła i cienia.

Mężczyzna usiadł bez słowa na drewnianej podłodze. Ciężko mu było walczyć ze spokojem, który roztaczała ciemnowłosa kobieta. Jego gwałtowność stopniała, a on sam wpatrzył się w niewielką kajutę ogarniętą powolnym tańcem dwóch przeciwstawnych sił. Siły te wykluczały się nawzajem. Jedna nie mogła istnieć tam, gdzie była druga.

Po chwili zorientował się, że nie może oderwać wzroku zjawiska, które obserwował. Zaczynał zauważać zależności o których mówiła archeolog.

Z racji tego, że okręt płynął i kołysał się równomiernie, światło pojawiało się i znikało w określonych miejscach. Jednak nie ten fakt zachwycał najbardziej. Zoro zdziwił się, gdy zaczął przyglądać się całości komnaty. Dotychczas tylko obserwował jedną część kabiny, aby dojrzeć powtarzalność. Jednak sprawa inaczej się miała, gdy człowiek próbował ogarnąć spojrzeniem całą kajutę.

Zerknął na kobietę. Ona odwzajemniła spojrzenie i skinęła głową. Też to widziała.

Kajuta była zaprojektowana przez Franky'ego, lecz Zoro wątpił czy cyborg zdawał sobie do końca sprawę jaki efekt osiągnie. Była ona bowiem niekończącym się cyklem przyczynowo-skutkowym; następstwem jednej zmiany była druga.

Zielonowłosy szermierz nie ukrywał fascynacji. Podniósł się z podłogi i usiadł na łóżku koło Robin. Miał stąd najlepszy widok na komnatę.

– To światło nie znika, ani się nie pojawia... Widzisz to, prawda? – zwrócił się do kobiety. – Ono wędruje.

Niewiele rzeczy było w stanie go zaciekawić, a jeszcze mniej zadziwić. Jednak zjawiska fizyczne go zaskakiwały. Nie rozumiał ich, nie był uczonym. Podziwiał więc w ciszy mały cud, który według jego mniemania nie miał prawa mieć miejsca.

– To taka zwyczajna rzecz, prawda? – zaśmiała się cicho Robin – Codziennie obserwujemy wędrówkę słońca, codziennie witamy je i żegnamy. Zachwycamy się zachodami słońca, każdy bierzemy za wyjątkowy. Jednak to emocje chwili. W rzeczywistości mamy świadomość, że to wszystko jest opanowane, codzienne i że przez wieki słońce będzie wschodzić i zachodzić. A tutaj – wyciągnęła dłoń, jakby chciała złapać tańczące światło – ma miejsce mały zwrot akcji, zbieg kilku okoliczności. Światło żyje, nie jest takie do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Nie jest czymś monotonnym i zwyczajnym jak zachód czy wschód słońca.

Zamilkła ponownie, dając szermierzowi czas na przetrawienie jej słów. Zoro chrząknął.

– Niedługo zajdzie słońce. Wtedy stracę łagodność, którą wywołało we mnie to zjawisko, bo ono również zniknie. Lepiej wytłumacz się teraz, kobieto.

Oboje odwrócili wzrok od chaosu rządzącego ładem i spojrzeli sobie w oczy. Oboje patrzyli z właściwą im pewnością siebie i z pewnym stałym błyskiem, który nie opuszczał ich spojrzeń ani przez moment. Kobieta zaczęła mówić, nie spuszczając z niego wzroku.

– Wiele podróżowałam zanim przyłączyłam się do załogi Słomianych. Sanji doskonale o tym wie. Przychodzi tutaj do mnie, gdy kończy oporządzać kuchnię. Zazwyczaj późnym wieczorem. Niewiele sypiam, więc nie mam nic przeciwko. Studiujemy księgi kucharskie lub podróżnicze, a ja próbuję mu opowiedzieć co widziałam, co jest prawdą, a co nie. To miłe, że się o niego martwisz, pomimo stosunków jakie panują między wami – Tutaj Zoro sapnął rozdrażniony, ale nie przerwał wypowiedzi ciemnowłosej. – Jednak nie musisz się obawiać. Nie zrobię mu krzywdy, nie mam zamiaru go wykorzystać.

Szermierz namacalnie czuł, że z jej słów bije prawda. Jednak mimo że chciał wierzyć w jej słowa, nie potrafił uwierzyć w jej niewinność. Wiedział, co robiła przypadkowo spotkanym osobom. Widział, jak wykorzystała Vivi, królewnę Alabasty. Zmrużył oczy.

– Ten cholerny kucharzyk oddał swoje serce rudej nawigatorce. Nie masz prawa tego zmieniać. Jeśli to zrobisz i przez to Słomiani się rozpadną, to bez względu na Luffiego zabiję cię. Tylko on cię chroni. Tylko on sprawia, że się powstrzymuję. Zapamiętaj to.

Zoro wstał. Światło w komnacie powoli ustępowało cieniom. Dzień chylił się ku końcowi. Szermierz wyszedł z kajuty, nie oglądając się za siebie.

Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, wciągnął głęboko powietrze. Spróbował oczyścić swój umysł z rozciągniętej na łożu, półnagiej Robin, ze spokoju, którym emanowała, z kremu wcieranego w jasną skórę, z niesamowitego tańca światła i cienia i z jej słów, w które chciał wierzyć.

Ale nie mógł. Przed jego oczami znowu pojawiła się posiniaczona, zaczerwieniona od więzów Vivi, patrząca się w niebo zapłakanym spojrzeniem. Odegnał jak najszybciej tę wizję. Podążył szybko schodami ku ogromnej jadalni. Chciał jak najszybciej się napić, zapomnieć, odlecieć w niebyt. Nie chciał myśleć o tym, co Nico Robin mogła zrobić piratce Doflamingo kilkadziesiąt nocy temu.


x X x
cdn.

sobota, 1 lutego 2014

Nico Robin x Baby 5

Nadawanie znaczenia

Jak wszyscy z otoczenia Donquixote Doflamingo, Baby 5 była nieprzeciętną osobą. Można powiedzieć, że jej nieprzeciętność nie wyróżniała się zbytnio wśród dziwacznych Piratów Doflamingo.

Była kobietą-bronią, zjadła diabelski owoc Buki Buki no Mi i potrafiła polimorfować się w przeróżne typy mieczy czy spluw. A jej obrotowy przyjaciel, mimo że dość słaby, w czasie akcji dodawał jej technikom szybkości i siły. Ona była ostrzem, a on tym, co je napędza.

Doskonale dopełniała się ze swoim przygłupim partnerem – idealnie potrafiła zgrać swoje umiejętności z jego umiejętnościami. Dlatego właśnie zostali wspólnikami i wyruszali razem na większość misji.

Miała inne podejście do życia niż większość ludzi. Uważała, że należy pomagać innym. Kiedyś nadejdzie czas, gdy samemu znajdzie się w potrzasku. A wtedy ci, którzy utworzyli z nią więź i zaciągnęli u niej dług, przyjdą z pomocą.

Nigdy nie przestawała wierzyć w słuszność swych poglądów, mimo że nieraz się na nich zawiodła.

Właśnie teraz, tego dnia, jej zaufanie w ludzi znowu nie zdało egzaminu. Liczyła na zwycięstwo. Myślała, że ona i Buffalo są niepokonani. Wierzyła. A rzeczywistość brutalnie pokazała, ile warta jest jej wiara.

Chcieli zabrać Ceasara i wrócić na Dressrosę.

Ogromny mechaniczny robot stanął im na drodze.

Robot nie znający ich zamiarów, rozpoczął walkę.

Byli pewni swej wygranej.

Tym boleśniejsza była porażka.

Robot bez szwanku przyjął cios pod którego siłą uginali się Pacyfiści. W tym momencie Buffalo i Baby 5 zrozumieli, że nie zwyciężą tej walki.

Skutkiem ich arogancji była obecna sytuacja: siedzieli związani, obici i marzli wśród nieprzestającego padać śniegu.

Baby 5 otworzyła oczy słysząc wrzawę. Ledwie kilkanaście metrów od nich zaczynała rozkręcać się zabawa. Słomiani Piraci, G-5, karykaturalnie duże dzieci. Wszyscy zapomnieli o niedawnym cierpieniu i cieszyli się swoim towarzystwem. Baby 5 wsłuchała się w ich głosy. Były dziwnie uspokajające, koiły jej ból.

– Ach, więc to oni! – usłyszała całkiem blisko. Rozkojarzona zamrugała powiekami.

Do niej i Buffalo zbliżała się grupka piratów. Na przedzie maszerował młodzieniec na oko 18-19 letni o cienkich, czarnych włosach i chłopięcej, szczupłej posturze. Na głowie nosił słomiany kapelusz. Baby 5 poznała w nim kapitana Słomkowych Kapeluszy – Monkey D. Luffiego. Nastoletni dowódca przeglądał się jej z nieukrywaną ciekawością.

Szybko jednak zapomniała o nim. Jej uwagę zwróciła inna persona.

– A jednak to prawda – westchnęła. – Zdradziłeś nas, Law.

Milczący młody mężczyzna zwrócił ku niej spokojne spojrzenie. Jego towarzysze popatrzyli na niego z niepokojem.

– Trafu, to twoi przyjaciele? – zwrócił się do niego energiczny kapitan Słomianych. Trafalgar Law powoli pokręcił głową.

– Wrogowie.

Baby 5 zmrużyła oczy i odwróciła wzrok. Nie miała ochoty patrzeć na zdrajcę.

Po chwili piraci rozeszli się, wrócili do zabawy. Bardzo wyraźnie słyszała dźwięki popijawy, wrzawę i dudnienie ziemi w rytm tańczących ludzi.

Tym większe było jej zdziwienie, gdy po kilkudziesięciu minutach otworzyła oczy i zauważyła, że samotna kobieta siedzi tuż obok niej, popija sake i patrzy się z lekkim uśmiechem na balujących ludzi. Baby 5 przyjrzała się jej bliżej. I poznała, z kim ma do czynienia.

Warta osiemdziesiąt milionów berry Nico Robin. Dziecko Demonów, które jako jedyne przeżyło katastrofę na Oharze. Była poszukiwana na całym świecie. Już w wieku ośmiu lat wysłano za nią list gończy. Znała sekrety, na których upowszechnienie Światowy Rząd nie mógł pozwolić.

Jednak na żywo Nico Robin była piękną, dojrzałą kobietą, ogarniętą dziwnym spokojem. I wyglądającą na szczęśliwą mimo swej spowitej cierpieniem przeszłości.

Baby 5 często przeglądała listy gończe i z upodobaniem wyobrażała sobie potężnych piratów pływających po nieznanych jej morzach. Jednak nigdy głębiej nie zastanawiała się nad ich historią i losem. Wiedziała, że byli naznaczeni cierpieniem. Dlatego wolała jedynie patrzeć na zdjęcia, czytać przydomki i przyglądać się zaciętym, wojowniczym wyrazom ich twarzy.

Nico Robin skierowała na nią swe niesamowicie jasne oczy. Jej wzrok był przenikliwy i uważny. Baby 5 niemal się zarumieniła pod jego wpływem.

– Jesteś jedną ze Słomianych? – zapytała ją.

Nico Robin nie spuszczała z niej wzroku. Po chwili odpowiedziała.

– Owszem.

– Dlaczego nie świętujesz wraz z innymi? W końcu jest się z czego cieszyć.

– Tak? Z czego powinnam się cieszyć?

Nico Robin wciąż patrzyła na nią głębią swych oczu. Baby 5 zastanowiła się. I swobodnie odpowiedziała Słomianej piratce.

– Pokonaliście Ceasara i Vergo. Oraz mnie wraz z Buffalo. Przejęliście kontrolę nad SADem. Co prawda nadepnęliście na odcisk nie tym ludziom co trzeba... Ale zyskaliście niezłe karty przetargowe. Nie to było waszym celem?

Robin uśmiechnęła się delikatnie i odwróciła wzrok od uwięzionej, zwracając swoją uwagę ku bawiącym się tłumom. Milczała chwilę, a w jej oczach migotał błędny ognik. Baby 5 nie mogła oderwać od niej wzroku.

– Nie, nie to.

Baby 5 gryzła niespokojna cisza, która właśnie zapadła. Jednak nie nalegała na odpowiedź.

– Patrzę tak na nich... – odezwała się po chwili Robin tak, jakby tamte pytania nie zostały zadane – To pocieszające, przeżywać z nimi przygody. Nigdy się nie martwię, bo cokolwiek by się nie działo ważne, że oni są obok. Kiedyś się bałam wszystkiego i wszystkich. Byłam ścigana przez lata swego istnienia. Jednak teraz nie ma znaczenia, co stanie nam na drodze. Twój kapitan, Doflamingo... Zostanie pokonany.

Nico Robin nie patrzy jej w oczy. Spogląda na tańczących ludzi. Śledzi lejące się potokami sake. Baby 5 wie, czuje, że Słomiana piratka ma na oku każdego z wartościowych dla niej ludzi.

Nico Robin nie jest z tych osób, które mówią pocieszające słowa. W ogóle nie jest z tych osób, które mówią. Ona po prostu jest. Stoi tuż obok, patrzy się swoimi jasnymi, ogromnymi oczami okalanymi krótkimi, gęstymi rzęsami. Ona cała składa się na głęboki błękit, który istnieje wiecznie i wiecznie pozostaje niezmienny.

To uspokaja, taka stałość. Świadomość, że te oczy są niezmienne i że ich właścicielka stoi u twego boku. Masz wtedy wrażenie, że nigdy nie odejdzie, że nigdy się nie zmieni. I zawsze będzie z tobą.

Baby 5 zdziwiła się, słysząc treść własnych myśli. Zdziwiła się również, odkrywając dziwne pragnienie, które kryło się gdzieś w tylnych częściach umysłu.

Niezwyczajna była ta czarnowłosa kobieta, Słomiana piratka o pełnych kształtach i tajemniczym uśmiechu. Aura, która ją otaczała. Miało się ochotę ściszyć ton, uspokoić emocje, zamknąć oczy i rozkoszować się spokojem wypełniającym niebieskooką Słomianą.

Baby 5 nigdy nie angażowała się w życie innych. Oni prosili ją o przysługi, a ona je spełniała. Myślała, że to sprawi iż zyska przyjaciół.

Patrząc na Nico Robin, nie mogła pozbyć się wrażenia, że nie na tym polega prawdziwa przyjaźń.

Jednak szybko oddaliła od siebie te myśli. Były bardzo niewygodne, szczególnie w tej chwili. Była więźniem, a więzień powinien prezentować nieugiętą wolę. A nie poddawać w zwątpienie dotychczasowe poglądy, po ledwie półgodzinnej rozmowie z oprawcą.

Baby 5 odwróciła wzrok. I wtedy właśnie Nico Robin wstała. Miała inny wyraz twarzy niż wcześniej.

Podeszła do niej powoli, z wdziękiem. Jakby płynęła w powietrzu, opływana zwiewną, długą spódnicą. Zatrzymała się pół metra od niej, schyliła się i spojrzała jej w oczy. Baby 5 drgnęła. Usta Nico Robin były lekko rozchylone, kobieta oddychała przez nie płytko. A z jej oczu biło ogromne, niepowstrzymywane pożądanie, będące głodem żebraka, wolnością niewolnika. Baby 5 chciała się cofnąć, jednak nie miała jak. Liny zaciśnięte na jej ciele nieprzyjemnie ocierały skórę.

Robin zamknęła oczy. Oddychała, oddychała niespokojnym, głębokim oddechem, upajała się sytuacją. Smakowała rosnące przerażenie i niedowierzanie uwięzionej, młodej kobiety.

– Co się stało? – zapytała ostrożnie Baby 5.

Robin zmarszczyła mocno brwi i wciągnęła więcej powietrza do płuc. Powoli uniosła dłoń, kierując się instynktem. Jej palce musnęły kark skrępowanej kobiety. W następnej sekundzie wbiła paznokcie w skórę na plecach „partnerki”. Baby 5 krzyknęła, bardziej z zaskoczenia niż z bólu.

Dopiero teraz Nico Robin uchyliła swe oczy i popatrzyła wprost na uwięzioną.

– Nie odzywaj się – powiedziała, a w jej głosie nie było wcześniejszej miękkości. Brzmiała w nim zapowiedź kar, które mogą spotkać młodszą kobietę w razie nieposłuszeństwa. Baby 5 przełknęła ślinę. Nie rozumiała, dlaczego w Słomianej nastąpiła tak gwałtowna zmiana.
Nico Robin zgarnęła jej długie, falujące włosy na krwawiące ramię. Każdemu jej ruchowi towarzyszyło głębokie wdychanie powietrza.

Baby 5 nie mogła robić nic prócz patrzenia. Patrzyła więc, jak Robin powoli zbliża się do jej włosów zabarwionych krwią. Patrzyła, jak wysuwa język i smakuje nim metaliczny posmak. Niemal od razu się cofa. Jej twarz lekko się rozluźnia. Ciemne włosy opadają na blade policzki, jej ciało jest wygięte w pozycji prężącego się kota. Porusza lekko biodrami, jakby z niecierpliwością.

Baby 5 wie, że to dopiero gra wstępna. Czuje, że niedługo się skończy i Robin przestanie być powolna. Jej ruchy nabiorą gwałtowności, która w tej chwili wciąż w niej wzrasta. Czuć to było w jej rozgrzanym, elektryzującym ciele. Słomiana piratka wybierała ze swej partnerki to, czym chciała się nasycić. Nie dawała jej uczynić żadnego ruchu. Sama brała to, co pożądane.

Uwięzionej wydawało się, że Słomiana pragnęła by Baby 5 patrzyła i nie odwracała wzroku ani na chwilę. By była świadkiem i obserwatorem. By była świadoma, jak wiele przeżywa jej oprawczyni za pomocą dotyku, węchu i smaku. By zrozumiała jak mało znacząca jest jej własna przyjemność wobec rozkoszy, którą przeżywała Robin.

Baby 5 nie myliła się również w jeszcze jednej kwestii. Oczy Nico Robin zawsze pozostają niezmienne. Jednak to, co się w nich kryje, pozostaje nieodkryte i nieznane.

Baby 5 wyobrażała sobie niebieskie, spokojne oczy, jednocześnie nie odrywając wzroku od zębów Robin rozrywających jej ubranie i zagryzających skórę. Widziała jasność oczu Słomianej bardzo dokładnie i szczegółowo. Jednak nie potrafiła zrozumieć. Myślała, że odgadła co się w nich kryje.

Myślała...

I nie myślała, gdy omal nie przegryzła sobie języka, czując intensywne pieszczoty przy dolnych częściach podbrzusza. Nagle była w stanie tylko patrzeć na mały nos i usta tonące między jej udami. Na czarne, proste włosy rozrzucone po ciele. Na krótkie rzęsy, zamknięte powieki i poruszającą się linię szczęki.

Z jej ust wyrwał się jęk. Moment później została zakneblowana dłonią. Zdziwiła się. Skąd tutaj jeszcze jedna ręka?

Nico Robin odsunęła twarz, rozluźniła mięśnie i zaprzestała ruchów. Baby 5 zorientowała się, że Słomiana wdycha jej zapach. Miała ochotę zakryć się dłońmi, odsunąć od siebie tę zawstydzającą kobietę. Było to zarówno krępujące jak i intymne odczucie.

Wtem Robin poczęła się powoli ruszać, wić się nad swą ofiarą, obdarowując ją dotykiem coraz bardziej nachalnym, coraz pełniejszym, intensywniejszym. Przechodziła wyżej, napierała ciałem na jej ciało, zagryzała skórę na brzuchu, piersiach (ku wtórowi tłumionych syknięć uwięzionej) i szyi. Wsunęła w nią dwa palce, jednocześnie zasysając miękką skórę karku. Baby 5 wygięła się w łuk, napinając więzy na ciele. Pragnęła więcej.

Nico Robin najwyraźniej również znudziła się podchodami. Poruszała palcami coraz szybciej, wgryzała się w szyję partnerki, jej ciało drżało z przyjemności. Wpijała się w skrzepniętą ranę na barku, spijając świeżą krew. Kolejną dłoń zaciskała na łuku biodrowym uległej, powstrzymując ją przed upadkiem.

Baby 5 nie dotrzymywała jej kroku. Słomiana narzucała jej niesamowite tempo; pchnięcia zlewały się w drgania, zęby bezosobowo podgryzały wszystko co miały w zasięgu, gorąco tarcia było nie do wytrzymania.

Baby 5 zamknęła oczy, odchyliła głowę. Była niesamowicie zmęczona; chciała przestać, jednocześnie niemo prosiła Robin, by ta dała jej skończyć. Skupiła się na swoim ciele i na tym, jak oddziaływało na nie ciało napierającej kobiety. Uniosła się i rozchyliła nogi, chciała poczuć wszystko jeszcze mocniej, intensywniej. Słomiana nie dawała jej chwili wytchnienia, była gorącem na jej ciele, gorącem poruszającym się głęboko w niej.

Baby 5 poczuła, jak zaciskają się jej mięśnie, jak po nogach spływa ciepły płyn.

Nico Robin jęknęła.

Obie opadły na zimne podłoże, splecione w dziwnym uścisku. Ni to przyjaciele, ni to partnerki. Słomiana nie zmieniła pozycji, pozwoliła im leżeć w niewygodzie, ale bliskości.

Śnieg już nie padał. Wokół trwała cisza, którą mąciły dalekie odgłosy cichnącej zabawy. Było ciemno. Nikogo nie było w pobliżu. Piratka Jokera westchnęła.

– Dotychczas tylko dawałam się wykorzystać, a nie dawałam nic od siebie. Myślałam, że to wystarczy. Dziękuję ci, Nico Robin. Myślę, że trochę zrozumiałam...

Czarnowłosa piratka uniosła się. Skrzyżowała dłonie na piersi. Pod jej partnerką pojawiło się tuzin dłoni, które uniosły ją, ustawiły w pionie i związały kostki. Baby 5 nie widziała oczu Robin – były owionięte mrokiem.

Nico Robin odeszła w mrok bez słowa. Nie potrzebowała mówić. Wystarczyło, że była. Wciąż niezmienna i stała. Zawsze u twego boku.

– Szkoda, że nie u mojego boku... – mruknęła smutno Baby 5.

Wpatrzyła się w niebo i wczuła w zimno, które zaczęło ogarniać jej stygnące ciało. Chciała, by przyszedł do niej ktoś ze Słomianych. Chciała poznać ich i zobaczyć, kim były osoby, które pokochała kobieta będąca Dzieckiem Demonów i ostatnią wierzycielką tajemnicy Ohary.

Chciała, by przyszedł do niej ktoś ze Słomianych...

Zatrzęsła się.

– Nico Robin, zapomniałaś mnie ubrać, do cholery – przeklęła w ciemność.

Usłyszała cichy śmiech koło jej ucha. Przestraszona, gwałtownie odwróciła głowę. Ze statku o który była oparta zwieszał się ciemnowłosy młodzieniec. Szeroko się do niej uśmiechał.

– Nie obawiaj się. Zaraz przetransportuję ciebie i twojego nieprzytomnego przyjaciela na pokład Sunny – powiedział chłopak, w którym rozpoznała kapitana Słomianych.

Okrył ją kocem i przytulił do piersi. Baby 5 spojrzała na niego zdziwiona. Z bliska jego uśmiech wydawał się być jeszcze szerszy. Zajmował całą twarz, łącznie z oczami.

– Robin taka jest – Luffy wziął rozmach i wystrzelił gumowym ramieniem w stronę masztu. – Daleko ci do zrozumienia jej, ale uspokoję cię. Pilnujemy jej. Ja i reszta. Nigdy nie pozwolimy, by kiedykolwiek była sama.

x X x
end.
Nikano 08.2013
characters by Tite Kubo