poniedziałek, 23 września 2013

Gajeel x Levy

Wszystko sprowadza się do tamtej wyspy?

– Aaaa psik! – kichnęła Levy pospiesznie wycierając wilgotny nos. Że też musiała się rozchorować akurat teraz, gdy dopiero co wrócili z wyspy Tenrō po siedmioletniej nieobecności! Najwyraźniej tak długi, kilkuletni sen jej nie służył i zamiast cieszyć się i imprezować wraz z innymi leżała w łóżku. Wstrząsały ją dreszcze pomimo czterech kołder, gardło piekło niemiłosiernie i domagało się gorącej herbaty z miodem, a wspomniany wcześniej nos pożerał chusteczki.

Na dokładkę zza drzwi docierały do niej głośne wrzaski imprezowiczów i nie dawały jej zasnąć. Nie dała rady dojść do domu, więc została ulokowana w nieużywanym pokoju na terenie gildii i skazana na słuchanie odgłosów świętowania.

Nagle drzwi się otworzyły i wychyliła się zza nich mała twarz okolona długimi granatowymi włosami.

– Przepraszam, pani Levy, słyszałam, że nie najlepiej się czujesz...

– Wendy!

– Czy mogę wejść?

– Och, oczywiście, zapraszam. Jest tutaj całkiem sporo miejsca... Wiesz, że to pomieszczenie miało być głównym miejscem spotkań magów naszej gildii? – zaczęła rozmowę Levy, gdy tylko mała dziewczyna usadowiła się na fotelu obok.

– Naprawdę? Ale wygląda na nieużywane...

– Bo jest tutaj zbyt dużo skórzanych kanap, które mogą się zabrudzić jedzeniem i piciem oraz duże okna, które wpuszczają wiele światła, co nie sprzyja atmosferze imprezy. Tak więc wszyscy spotykają się w holu głównym, a to pomieszczenie stoi nieużywane. – odkaszlnęła.

– Właśnie, pani Levy! Przyszłam, bo chciałam ci zaoferować moje moce lecznicze. Bardzo przepraszam, że nie dotarłam wcześniej, ale zatrzymał mnie pan Natsu...

Levy uśmiechnęła się do niej.

– Dziękuję ci, ale jesteś pewna, że twoje nadzwyczajne umiejętności nadają się na zwykłe przeziębienie?

Wendy zarumieniła się i podeszła bliżej do kanapy na której leżała Levy.

– Nadzwyczajne czy nie, mają służyć do leczenia moich przyjaciół! Nawet jeśli to niegroźna choroba!

– Dobrze, już dobrze... – niebieskowłosa uniosła dłonie w geście poddania – Nie zamierzam się kłócić. Jeśli pozbędziesz się tej gorączki to będę ci bardzo wdzięczna.

Smocza Zabójczyni wyciągnęła dłonie i klatkę drobnej dziewczyny spowiły delikatne, ciepłe strugi magii. Levy westchnęła i zamknęła oczy, wczuwając się w to przyjemne uczucie. Nie było jej dane rozkoszować się nim długo.

Nagle rozległ się huk, trzaśnięcie i drzwi do pokoju zostały otworzone z wielkim impetem. Obie dziewczyny drgnęły zaskoczone, spodziewając się najgorszego.

Lecz nawet najgorszy scenariusz nie przewidział płonących ogniem piekielnym oczu niczym drapieżnik wypatrujących swej ofiary, rozwianych czarnych jak noc włosów i spiętej, gotowej do ataku postawy. Widząc to dziewczyny pisnęły głośno i zerwały się do ucieczki.

A przynajmniej taki miały plan. Bowiem Levy potknęła się o koce, którymi była przykryta, a Wendy z powodu braku jakichkolwiek dróg ucieczki usiadła na ziemi i wgapiła się przerażona w potwora.

Ten, niczym (bardzo drapieżny) posąg obserwował ich poczynania po czym ryknął gromkim śmiechem, którego wibracje można było odczuć na karku. Jak się domyślacie nie umniejszyło to strachu niebieskowłosych kobiet, które poważnie zaczęły się obawiać o swoje żywoty.

– No nie, wasze miny były świetne! – zakrztusił się śmiechem potwór. – Naprawdę myślałyście że zmieniłem się w smoka? Że mi odbiło? Gihihi, muszę częściej przeprowadzać takie akcje!

Niedoszłe ofiary zaczęły powoli dochodzić do siebie. Wendy podniosła się i, omijając szerokim łukiem ciemnowłosego, podeszła pomóc wciąż zaplątanej w koce Levy. Mężczyzna jednym susem znalazł się przy nich i potężnymi dłońmi chwycił drobną dziewczynę, oswobadzając ją z mięciutkiej pułapki. Posadził ją na kanapie, z powrotem zrzucając na nią koce. Nagle odwrócił się.

– Ty! – wycelował palec w Wendy – Ani mi się waż leczyć tego słabego tchórza!

– Co ty wygadujesz, panie Gajeel! – oburzyła się dziewczyna, która odzyskała rezon po niedawnych wydarzeniach. – Pani Levy jest chora i.. I cierpi, że nie może się bawić razem z innymi!

– Nic mnie nie obchodzą jej chęci, dopóki jest cholernym słabeuszem! Ty! – tym razem zwrócił się do Levy – Idziemy trenować!

– COO?! – krzyknęły zgodnie zaskoczone dziewczyny. Ale Gajeel nie słuchał. Wypatrzył torbę Levy, której jeszcze nie odniosła do domu po powrocie z wyspy Tenrō, rozpiął ją i wywalił zawartość na podłogę.

– No, cudownie, prawie wszystkie wyglądają na czyste. To zaoszczędziło nam sporo łażenia – i zaczął ponownie pakować torbę, wybierając odpowiednie według niego ubrania.

– P...Poczekaj moment! – krzyknęła zrozpaczona Levy, wiedząc jakie rzeczy można znaleźć w jej bagażu – Mogę sama się spakować! Gajeel, słyszysz?!

Ten znieruchomiał na chwilę i powoli uniósł w górę niewielki kawałek materiału, przyglądając się mu uważnie. Niebieskowłosa widząc co to jest, zaczerwieniła się gwałtownie i spuściła głowę.

– Niech ten koszmar się skończy... – chlipnęła nosem. Zrezygnowana owinęła się szczelniej kocami i wpatrzyła w dogasający ogień w kominku. Wendy, nie bardzo wiedziała co robić, więc usiadła obok Levy i podała jej chusteczkę. Tamta podziękowała jej skinięciem głowy.

– Przydałoby się ich na drogę tak z pół kilo... – mruknęła pod nosem.

W tej samej chwili stanął przed nimi Gajeel.

– No, słabeuszu, wyruszamy.

Levy wyplątała się z pościeli i podążyła za mężczyzną. Wendy pomachała im na pożegnanie, interpretując sobie wydarzenia na sobie tylko znany, dziecięcy sposób. Nie wiedziała czemu Gajeel tak nagle wpadł do pokoju cały gotujący się z żądzy mordu. Nie wiedziała dlaczego Levy tak nagle spoważniała, mimo że na co dzień nie odstępował od niej duch optymizmu. Nie wiedziała jaki cel ma mieć trening, na który niebieskowłosa tak szybko przystała. Ale czuła, że wszystko jest na miejscu. W końcu to Gajeel i Levy. Gajeel i Levy z Fairy Tail.


x X x

Udało im się bez przeszkód wydostać z gildii tylnym wyjściem, więc szybko znaleźli się za miastem. Dotychczas nie zamienili między sobą żadnego słowa. Levy wystarczająco trudno było dotrzymać kroku postawnemu mężczyźnie i jednocześnie wydmuchiwać nos, więc milczała. Gajeel był skupiony na studiowaniu mapy. W końcu zrobili postój.

Levy z ulgą usiadła na zwalonym drzewie, a ciemnowłosy zwalił się obok. Podał jej wodę.

– Dziękuję – przyjęła z wdzięcznością. Była rozgrzana i czuła niekomfortowe plamy potu, które spływały jej po plecach. W tej chwili oddałaby wszystko za kąpiel.

– Gdzie idziemy? – zapytała, oddając manierkę. Smoczy Zabójca pociągnął ogromnego łyka i ochlapał twarz resztą wody.

– W pewne miejsce, które jest idealne do treningu. To odludzie, więc przygotuj się.

– A... – zaczęła nieśmiało – Czy będą tam łaźnie?

Gajeel zwrócił na nią gniewne spojrzenie.

– Żartujesz?! Idziemy ciężko trenować, a nie odpoczywać w kurorcie!

– Ach, no tak – odkaszlnęła.

Wpatrzyła się w wiekowy las do którego się zbliżali.

– Tak właściwie – odezwała się po chwili – dlaczego to mnie zabierasz na trening i dlaczego akurat teraz?

– Bo jesteś słaba – odpowiedział jej bez chwili wahania.

Niebieskowłosa roześmiała się.

– Ty to wiesz jak skomplementować dziewczynę! Nie ma co, ty i Natsu jesteście siebie warci.

Gajeel spojrzał na nią groźnie.

– Co ma do tego Salamander? I dlaczego mam ci prawić komplementy skoro nie jesteś moją kobietą?

Śmiech Levy urwał się gwałtownie. Spojrzała na niego zdziwiona.

– Mówienie niektórych rzeczy płci pięknej jest po prostu nie wskazane. Ale nie mam ci tego za złe...

– Za złe?! – ciemnowłosy wbił w nią intensywne spojrzenie. – Traktuję wszystkich na równi, kobieto, i nie obchodzi mnie jakiej płci i wieku jest mój przeciwnik. Zmiażdżę go – wycedził dobitnie. Był tak blisko, że mogła zobaczyć jaśniejsze plamki na jego tęczówkach. Zadrżała. Odsunął się od niej. – I uwierz mi, wielu ludzi myśli podobnie.

Drobna dziewczyna milczała. Pod wpływem jakiegoś nieokreślonego impulsu uległa Gajeelowi i pozwoliła mu się porwać z gildii. Wraz z zimnem, które zaczęło ją ogarniać dotarły do niej ostatnie wydarzenia.

Zaczęła się trząść i rozpalające ciepło ustąpiło miejsca przeszywającemu chłodowi. Jej umysł szalał od nadmiaru bodźców i zmian: siedmioletni letarg, tropikalna wyspa, gildia, radość z powodu powrotu, ciepłe łóżko i przepocone koce, leczące dłonie Wendy, zaskoczenie, porwanie na przez Gajeela, wędrówka, odwodnienie, gorąco, pot, zimno,...

Poczuła jak silne, gorące ramiona ściskają jej ciało, poczuła jak emanujące z nich fale ciepła odbierają jej oddech, jak przemieszcza się w tych ramionach, jak nie wie czy jest gorąco czy lodowato. Do kogo należy to ciepło? Czy ciepło ma kolor?

Zasnęła. 


x X x

Przenikliwe gorąco przeniknęło jej ciało, które wygięło się w drżący łuk, napięty go granic możliwości. Usłyszała krzyk, dochodzący gdzieś z zewnątrz, siłą wdzierający się do jej głowy. Wrzasnęła, ale nie usłyszała swojego głosu, jedynie tamto zwierzęce skomlenie. Jej zmysły nagle przygniotło i przytłoczyło ciężkie pulsujące coś, co napierało na jej ciało, by w następnym uderzeniu serca ustąpić. BAM ściśniecie. BAM rozluźnienie. Oblepiało ją niczym wielka, morska roślina, która połyka masy wody, by w następnej chwili je wypuścić. Czuła, że nie wytrzyma tak długo, że napięcie jej rozgrzanego ciała jest jeszcze potęgowane przez materię, która ją przygniatała.

I wtedy właśnie usłyszała cichy szept wdzierający się w jej świadomość.

– Wokół ciebie rozciąga się ogromne, nie mające kresu pustkowie na którym nie ma nic prócz suchego piachu. Nad sobą widzisz blade niebo, po którym powoli płyną białe chmury.

Wsłuchała się w ten głos, pulsowanie zaczęło zanikać i rozmywać się w lekkim podmuchu pustynnego wiatru. Wtem, stała na środku pustkowia, na którym hulał niespokojny, chłodny wiatr.

– Na horyzoncie szary piach miesza się z chłodnym, błękitnym niebem i masz wrażenie, jakby ziemia płynnie przechodziła w niebiosa.

Ogarnęło ją dziwne uczucie ograniczenia. Świat był zamknięty w obrębie tego, co widziała i wiedziała, że nie ma w nim żadnych tajemnic, które mogłyby się ukryć przed jej wzrokiem. Smakowała to uczucie.

– Stoisz...

Faktycznie stała. Ona była w centrum, więc musiała stać. Dookoła był tylko suchy piach.

– Wokół ciebie wirują ogromne bańki. Unoszą ku górze, by w następnej chwili opaść i przeniknąć podłoże. Nie pękają.

Skąd ich tu tyle? Były tu zawsze, więc dlaczego ich nie widziałam? To ich dziwne zachowanie... wyglądają jakby prowadziły zmysłowy taniec. Ocierają się o siebie, podskakują, opadają.

– Ziemia...

...powinny pękać! Dlaczego wchodzą w podłoże, dlaczego przenikają ten piasek bez żadnych ograniczeń?

– Wcale nie stoisz.

Co? Jak to wcale... Ja...ja...

Szare niebo, szary piasek, odbicie tęczy w bańkach.

Ja...

Gwałtownie wyrwała się z letargu, łapiąc hausty zimnego, górskiego powietrza. Czuła drżenie własnego ciała, czuła gorąco.

– Ja żyję, ja żyję... – wydyszała i odetchnęła z ulgą słysząc swój głos. Dookoła panował przyjemny półmrok. Rozejrzała się po miejscu w którym się znajdowała. I natychmiast napotkała spojrzenie ciemnowłosego mężczyzny. Jego widok sprawił, że przypomniała sobie ograniczające, choć rozległe pustkowie, ogromne, tańczące bańki i kuliste niebo.

– Gajeel? To ty, prawda?

– Majaczyłaś – rozpoznała znajomy jej głos. – Krzyczałaś przez sen.

Niebieskowłosa zawstydziła się.

– Nie powinieneś zabierać mnie na trening podczas gdy rozpala mnie gorączka. Dlaczego nie pozwoliłeś Wendy mnie uleczyć?

– Musisz stać się silniejsza. Nie obchodzi mnie czy choroba – ona udaremnia ci bieg lub sparing. Tym, co musisz wzmocnić jest duch.

Dziewczyna spojrzała na niego mocno zdziwiona. Nie odwrócił wzroku – z owianej cieniami twarzy niebezpiecznie błyskały białe gałki oczne.

– Podczas egzaminu na maga klasy S nie miałabyś szans, gdyby nie moja obecność – kontynuował przyciszonym głosem. – Co prawda i tak „na szczęście” natrafiliśmy na cichą strefę, w której nie trzeba było walczyć, ale to co wydarzyło się później... Mogło być ich więcej, Levy – niebieskowłosa drgnęła na dźwięk swojego imienia. – A ty byś nie dała sobie rady.

Spuściła głowę. W jej umyśle pojawiły się wspomnienia z wydarzeń mających miejsce siedem lat temu. Dla niej to było jakby wczoraj i dokładnie pamiętała w jakim stanie znajdował się Gajeel po walce z Oración Seis. Była kompletnie bezużyteczna, a on pokonał przeciwnika, wychodząc z tego starcia niesamowicie poharatany. Ale zwycięski.

– Wiem. Jestem słaba! Nie znam żadnych potężnych zaklęć, nie jestem Smoczym Zabójcą!

– To nie chodzi o techniki. Już ci to mówiłem. Musisz trenować ducha.

Dziewczyna zawahała się.

– Co masz na myśli?

Ciemnowłosy westchnął i wpatrzył się gdzieś daleko, w przestrzeń. Z jego tonu zniknęła drapieżna nutka, by ustąpić miejsca... nostalgii?

– Owszem, można powiedzieć, że Smoczy Zabójcy mają lepszy start. Ale to nie dlatego, że smoki są jakieś niesamowicie silne. Chodzi o fakt, że smoki gnębią cię treningiem codziennie, wykorzystują każdą godzinę, bez względu na porę dnia czy nocy. Hartują twojego ducha, zmuszają do walki, do treningu woli. Tego ci właśnie brakuje – odwrócił ku niej spojrzenie. – woli walki równiej Smoczym Zabójcom.

– Wola walki... – powtórzyła. – Jak chcesz mnie jej nauczyć?

Gajeel w jednej chwili odzyskał dawną złośliwość i drapieżność.

– Gihihi, już moja w tym głowa, panno „wiem wszystko”. Teraz śpij, do świtu zostało niewiele czasu.

Levy nie protestowała. Poddała się ciężkim powiekom i kojącemu wyciu wiatru. Właściwie skąd wiatr w zamkniętym pomieszczeniu? Nieważne, może sprawdzić to rano.

– Dobranoc, Gajeel – wymamrotała niewyraźnie, zapadając się głębiej w miękkiej kołdrze.

– Dobranoc.


x X x
cdn.