wtorek, 21 maja 2013

Masaki x Isshin

       Drobne nieśmiertelne

Przyjemny mrok otulał go ze wszystkich stron odcinając od rzeczywistości. Nie chciał czuć. Chciał utonąć w ciemności, uciec od trzeciego życia, które rozpoczął. Pamiętał uczucie, które spotkało go zaraz po kolejnych narodzinach. Wszechobecna słabość i przyćmione zmysły. Jego umysł dusił się w ciasnym, ułomnym ciele, pragnął je porzucić i wyzwolić cały swój potencjał. Jak przez mgłę pamiętał jedno uczucie, które go wtedy przepełniało. Ulga.

No tak..., przypomniał sobie, uratowałem tę dziewczynę, dziewczynę Quincy. Tę o pięknym uśmiechu, który roztaczał wokół blask. Mógłbym wiecznie patrzeć na jej uśmiech.
Ciemność została zmącona. Nie zachwycała go już; jej macki nie przynosiły ukojenia. Jedyną rzeczą, która mogła go uspokoić była ona.

Chwycił więc mrok i oddalił go od swego serca. Poczuł swoje nowe ciało. Zmysły przebudzały się nieznośnie powoli – oczekiwanie męczyło go. Nie ważne, że jestem słaby, stwierdził. Dopóki będę mógł wygrzewać się w rudowłosym blasku, reszta nie ma znaczenia.

Otworzył oczy. Oślepiła go jasność popołudnia; skąpanego w złocie leniwego słońca. Leżał w pomieszczeniu o rozległym, drewnianym suficie i jasnych ścianach. Wyczuł zapach jakiegoś wschodniego jedzenia, który atakował jego nozdrza. Po chwili poczuł to uczucie. Głód.

Usiadł gwałtownie i wydarł się.

Jestem głodny!!
Oddychał ciężko. Naprawdę można się zmęczyć krzyczeniem?, zastanowił się. I roześmiał się wydzierając szaleństwo ze swojego środka. Śmiał się pijacko, szalenie; później śmiał się znowu z powodu bólu brzucha, a potem weszła Masaki. Zamilkł i tylko czkał cicho, patrząc na nią. A jej zdziwiona mina zmieniła się w uśmiech, t e n uśmiech, który tak dobrze pamiętał.

Ale mnie przestraszyłeś – zachichotała. – To było jak ryk smoka, a nie jak przebudzenie z kilkudniowego snu. – i dodała po chwili – Cieszę się, że już wstałeś. Akurat gotuję obiad.

Stała w progu, niepewna jego reakcji, tak rozkoszna w swych słowach. Westchnął.

Jestem cholernie głodny. Jednak najpierw, nim uratujesz mnie posiłkiem, muszę zapytać cię o imię, tajemnicza Quincy.
Kurosaki Masaki, miło mi.
Shiba Isshin, do usług.

x X x

Powiedz mi, Masaki, jak można cieszyć się życiem, gdy na co dzień styka się z jego ulotnością? Zegar wciąż tyka, czuć go w każdej chwili coraz mocniej i mocniej; zmusza do ciągłego biegu i zachłanności. Czy w efekcie ludzkość nie pogrąża się w przyziemnych pragnieniach, a odrzuca szczęście?
Leżeli we dwoje na kocu, na przedmieściach miasta. Ruch samochodów był znikomy, a zieleń, choć nieliczna, cieszyła oko i odprężała. Była wczesna jesień, słońce grzało, ale nie parzyło, drzewa były mocne, silne, obfite w liście. Wspaniałe zakończenie lata.

Tak postanowiła natura – ludzie żyją krótko acz intensywnie. To właśnie czujemy. Staramy się osiągnąć jak najwięcej w życiu i podążamy za pragnieniami, racja. Ale, Isshinie, desperacko szukamy szczęścia. To też jest wpisane w ludzką naturę. Chęć wzrostu: tak, szczęście: tak. – Masaki odwróciła do niego twarz i uśmiechnęła się. – Nasze szczęście jest tutaj, w tej chwili. Czujesz to?

 Isshin spojrzał na nią łagodnie i dotknął dłonią jej włosów. Przymknął oczy i błądził palcami w delikatnych pasemkach, dotknął jej nagiego ramienia, cieszył się jego ciepłem, miękką strukturą.
Śpiew ptaków, szum wiatru, odgłosy ulicy, twarda ziemia i łaskocząca trawa. Te bodźce docierały do niego gdzieś z oddali, mruczały cicho, podczas gdy ciało Masaki śpiewało głośną, piękną pieśń, wypełniającą Isshina szczęściem. Ta pieśń uciszała tęsknotę za dawnym ciałem, które posiadał jako Shinigami. Był wtedy wyzwolony, niemal bez ograniczeń, był czuły na zapachy, dźwięki. Jego oczy widziały więcej, a dotyk sprawiał większą przyjemność. Tylko że wtedy nie miał na kogo patrzeć, kogo słuchać, czuć i dotykać.

Nowe ciało miało ledwie cząstkę możliwości jego poprzedniej formy. Od trzech miesięcy Isshin walczył z nim, nie mogąc się przyzwyczaić do ograniczeń.

Od dwóch miesięcy – od momentu ukończenia przez Masaki akademii, mieszkali razem. Przez ten czas wspierał ich Urahara, ten ciężki do rozgryzienia mężczyzna, który od stu lat żył na wygnaniu.

O dziwo, wsparli ich też Quincy, ale wyłącznie finansowo. Mimo iż wiedzieli, że pieniądze które otrzyma od nich Masaki pójdą na zakup wspólnego domu, dali je jej bez słowa. Isshin się wzdrygnął. Tacy właśnie byli Quincy – zamknięci w sobie, dumni, mówiący niewiele. Wciąż ograniczali się zasadami, żyli według nich. Wyjątkiem była jego rudowłosa towarzyszka, która właśnie przysypiała u jego boku, owiewając go ciepłym oddechem.

Isshin? – wymruczała.
Jestem tu.
Odkryjmy razem ten świat i jego piękno. Ja znam tylko małą jego część, a ty nie pamiętasz nic z swych ziemskich dni zanim zostałeś Shinigami. Razem na pewno go pokochamy.
Dobrze – zgodził się, bo co miał odpowiedzieć. Poszedłby za Masaki na koniec świata. To ona utrzymywała go przy życiu.



x X x

Unosił się bezwładnie na powierzchni wody. Czuł jak nieposkromiona energia tego żywiołu przenika falami jego ciało. Miał zamknięte oczy, słyszał tylko wszechobecny szum i uczucie nieważkości.

Gdy tylko wszedł do wody, poczuł niesamowitą euforię. Masaki mówiła, że woda to żywioł dopasowujący się, uległy, symbol zmian i przemian wewnętrznych. Isshin, gdy tylko się zanurzył, zdziwił się. Woda nie jest zmienna i uległa. Jest tak przepełniona energią, witalnością i siłą, która wzmacnia ciało i duszę, mimo że dominuje wszystko co się w niej znajduje. To nie woda ulega zmianom, ale zmienia wszystko wokół.

Umiał pływać. Nie robił tego nigdy w Soul Society, więc najwyraźniej był zapalonym pływakiem za swojego ziemskiego życia. Jego obecne ciało zdawało się w jakiś sposób pamiętać pływanie; mózg bez jego woli wiedział co robić. Tak więc pływał. Masaki zaciągała go to miliona miejsc codziennie, spędzali czas beztrosko, nie pracując, a zwiedzając. Wisiała nad nimi groźba końca pieniędzy, lecz na razie była odległa. Póki mogli cieszyli się sobą, odkrywali wolność i chwytali dzień.

A wieczorami pływał. Najpierw na basenie, a później znalazł na mapie spore jezioro niedaleko ich miejsca zamieszkania. Pławił się w wodzie, a Masaki siedziała na brzegu i czytała lub patrzyła na niego. A później nastawała ciemna, głęboka noc. Isshin był zmęczony, wychodził z jeziora, a Masaki brała go pod ramię i obdarzała zmęczonym, ale radosnym uśmiechem. Wtedy on ją całował, ciepło i długo, rozgrzewając jej zmarznięte ramiona. Skutkiem było zamoczenie jej ubrań i włosów, ale nie przejmowali się tym. Odrywali się od siebie niechętnie i wracali do domu komunikacją miejską, cały czas blisko siebie, cały czas milcząc, cały czas śmiejąc się bezgłośnie.

Przez te dwa miesiące mieszkania razem nie zbliżyli się do siebie bardziej niż te wieczorne pocałunki. Dzielili razem myśli, marzenia, mieszkanie, czasem nawet łóżko, ale nie było między nimi erotyki. Isshin podejrzewał, że to wina struktury ich dnia. Wstawali wcześnie, robili kanapki i wyruszali w trasę. Spędzali aktywnie dzień odwiedzając przeróżne miejsca, robiąc przeróżne rzeczy. Wieczorami on pływał, a ona uczyła się, co jakiś czas na niego zerkając. Wypompowani z sił, wracali nocą do domu, myli się i kładli się do łóżka. Sen przychodził szybko, dając ukojenie zmęczonemu ciału.

x X x

Cała sprawa, która pociągnęła za sobą sznur wydarzeń, wydarzyła się w połowie jesieni. Pogoda była koszmarna – wciąż padał deszcz, tworząc błotne mazie z opadłych liści, brudu i deszczu. Drzewa były nagie, a mimo to w powietrzu nadal było czuć zapach złotej jesieni, która teraz była jedynie wspomnieniem. Paradoksalnie dni były ciepłe, nie wyczuwało się zbliżającej się zimy.

Isshin zachorował. Powód był dość przewidywalny. Masaki podjęła studia do których uczyła się podczas przerwy letniej, a Isshin został sam w domu. Mimo pogody nie zaprzestał codziennych wypadów nad jezioro – pływał samotnie w zimnej wodzie, później wychodził na brzeg i, popychany jesiennym wiatrem, ubierał się w letnie ubrania. Nie trzeba było wiele czasu by zaczął smarkać i kaszleć. Jednak w swej arogancji i dumie nie zaprzestał sportu, zaczął jedynie zabierać cieplejszą kurtkę.

Pewnego wieczoru, słaniając się na nogach, ledwo dotarł do domu, wdrapał się na łóżko i nie budził się przez cały następny dzień. Wieczorem przyszła Masaki i, nawet nie mierząc mu temperatury, zarządziła zakaz wychodzenia gdziekolwiek. Podała mu leki, gorącą herbatę, dwa koce i wyszła. Isshin leżał, miotany dreszczami i obezwładniony przeraźliwym zimnem. Chorował po raz pierwszy. W Społeczności Dusz nigdy nie miał nawet kataru, więc to nowe uczucie całkowicie go obezwładniło.

Wróciła Masaki z kilkoma książkami. Położyła mu je przy łóżku i chwilę wpatrywała się w niego.

Wyglądasz koszmarnie – powiedziała wreszcie.
I tak się czuję – potwierdził. – Co mi przyniosłaś?
Książki z różnych dziedzin. Nie bardzo wiedziałam co cię interesuje prócz walki i pływania, więc przeczytaj i sam powiedz co lubisz.

Isshin skinął głową i zmęczony zamknął oczy. Usłyszał jak Masaki wychodzi i westchnął. Sen nie przychodził, zimno dziwnie zamieniło się w gorąco i miał ochotę zrzucić z siebie wszystkie koce. Jedyną alternatywą prócz snu było czytanie książek. Isshin sięgnął na ślepo w ich kierunku i wziął pierwszą z brzegu. Chwilę trzymał ją w dłoniach, gładząc twardy wierzch. Otworzył oczy. Tytuł nic mu nie mówił, więc otworzył ją na środkowych stronach. Przeczytał kilka linijek. I sięgnął po następną.
Dopiero czwarta go zaciekawiła. Z początku nie był przekonany, traktowała bowiem o wiedzy biologicznej o której nie miał pojęcia jednak po dwudziestu stronach postanowił że ją skończy. Rudowłosa wchodziła jeszcze kilka razy, przynosząc gorącą herbatę, podając tabletki, pytając o samopoczucie. W żaden sposób nie skomentowała tego, że cały czas ostrzegała go o skutkach kąpieli w jeziorze w późno październikowej porze. Po prostu była przy nim.

Minął tydzień, a Isshin poczuł się lepiej. Przeczytał kilkanaście książek biologicznych na poziomie podstawowym i połowę jednej o sztukach walki. Wychodził na spacery otulony szczelnie szalikiem. Nie pływał. Obawiał się, że jego osłabione ciało straciło formę przez te kilka dni choroby, więc nie pokazywał się nad jeziorem ani, tym bardziej, na basenie.

Właściwie nie pokazywał się niemal nigdzie. Czytał albo w domu albo w pobliskim parku. Wieczorami, gdy wracała rudowłosa, cieszył się, gdy siadali razem na kanapie, jedli obiadokolację, a on opowiadał jej o tym, co wyczytał w książkach. Później ona mówiła o swoim dniu na uczelni, o ludziach, wykładach, przerwach na niewielkim patio.

Dopiero po jakimś czasie Isshin skojarzył fakty. Masaki uprzejmie słuchała o książkach, które przeczytał, ale niewiele z tego rozumiała. Studiowała, owszem, ale nie nauki biologiczne.

Masaki? – zawołał Isshin, wchodząc do kuchni. Dziewczyna siedziała na kanapie i pisała jakąś pracę. Czarnowłosy usiadł koło niej.
Powiedz mi, czy są studia na których można uczyć się biologii? – zapytał. Masaki roześmiała się dźwięcznie.
Są, oczywiście że są! – krzyknęła i rzuciła mu się na szyję. Przytulił ją, zdziwiony tym aktem szczęścia. Jej drobne ciało wtulało się niego drżąc lekko.
Skąd ta radość? – zapytał.
Cieszę się, że znalazłeś swój własny cel w życiu, Isshinie. – poruszyła się by spojrzeć mu w oczy, ale nie cofnęła dłoni. – Obiecaj mi, że bez względu na wszystko będziesz za nim podążał.
Bez względu na wszystko... – powtórzył za nią. – Dobrze.
Będziemy zawsze i na zawsze, pomyślał, tuląc jej drobne ciało. Pachniała złotym, delikatnym cynamonem, który omamiał umysł, spowijając myśli mgłą. Wtedy właśnie wszechświat eksplodował barwami, smakami i zapachami. Zanurzył się w tym uczuciu całkowicie; bezwiednie wodził palcami po jej ramionach, wdychał zapach rozkoszy i kobiecości. Pocałował ją, całował głęboko i zachłannie, smakując to uczucie. Uczucie, które niespodziewanie wyrwało się spod kontroli, nie pozwalając mu się zatrzymać, zrobić choćby małej przerwy. Poddał się całkowicie instynktowi. Nie opierała się, oddawała pocałunki, dotykała go, oddychała głęboko i urywanie. Ubrania rozpłynęły się w powietrzu, została tylko biała, cienka bielizna i nagie, rozgrzane ciała. Isshin przerwał, zapatrzył się w jej idealność. Jasna skóra bez jakichkolwiek skaz, pełne piersi unoszące się w rytm przyspieszonego oddechu, łuk talii przechodzący w zaokrąglone biodra, a wreszcie długie nogi, ginące gdzieś pod jego ciałem. Łuki, w Masaki wszędzie były łuki.

Westchnął zachwycony i spojrzał na jej twarz. Uśmiechała się delikatnie, wcale nie zawstydzona jego wzrokiem. Tak samo łapczywie spijała każdy fragment jego ciała, każdy drgający mięsień, każde pełne uwielbienia spojrzenie. Rozkoszowali się sobą nawzajem, czując, że za długo uciekali przed sobą, za dużo między nimi było słów, a za mało bliskości.

Teraz nie liczyło się nic prócz zachłannych dotyków, rozgrzanej skóry, wykrzywiających się z rozkoszy ciał. Utonęli w sobie ponownie i jak równy z równym stanęli przed bramą do nowej rzeczywistości, bez wątpliwości, bez żalu, bez ograniczeń. Ona spojrzała na niego spod rudej burzy włosów rozrzuconej na wietrze. Jego oczy błysnęły w uśmiechu, ujął jej dłoń. Przekroczyli bramę bez wahania, odcinając się od przeszłości i więzi. Jedynym ich połączeniem byli oni sami, spleceni w uścisku, w szamotaninie kończyn i wyciu wiatru. Wszystko było na swoim miejscu, dokładnie tam, gdzie być miało. Euforia ogarnęła ich dusze, wyła wraz z wiatrem, do rytmu głębokich poruszeń. Teraz już wiedzieli, teraz już było w porządku.

Chwila szczytu, a zaraz potem obezwładniający spokój i spełnienie. Opadli wykończeni na wilgotną kanapę, nie zwalniając uścisku. Gorąco było nie do zniesienia, jednak trwali tak, a czas płynął powoli i powoli uchodziło z nich ciepło. Kruche, ludzkie ciała, pomyślał Isshin przez mgłę snu, a tak wiele mogą doznać. Pogrążył się w krainie marzeń i tęsknot, czarnych mar, niczym błędny rycerz przemierzając nieznane krainy.

Świtało, blada zapowiedź wschodu dołączyła do niewyraźnego blasku lampy. A ona wsłuchiwała się w jego wolny rytm serca, starając się zwalczać własną senność. To właśnie jest życie, uświadomiła sobie. Wakacyjne chwile, które spędziliśmy na podróżach i rozrywkach, prowadziły do tego wieczoru, tej nocy i tej chwili świtu. Życie, którego tak szukałam, które ty utraciłeś i chciałeś odzyskać. Oto ono, westchnęła. I zasnęła spokojna.


x X x

Jasne promienie wdarły się przez pobrudzone okna. Oświetliły zwyczajny, niewielki pokój. Na szaroniebieskiej kanapie leżało jedno, a może dwa splecione ciała. Słońce ukazało wszystkie niedoskonałości, które je zdobiły, ukazało ułomność i wszelakie wady. Ale to było tylko ciało lub dwa, i tylko to można było zobaczyć. Pod powłokami kryły się: czysta, potężna dusza Boga Śmierci i umierająca, pełna szczęścia dusza Quincy. Ale to pozostało niewidoczne dla wszelkiego spojrzenia.


x X x
end.
Nikano 05.2013
characters by Tite Kubo